sobota, 3 maja 2008

Długi górski weekend cz.1 - Karpacz

Po kilku przymiarkach ustalił się 4-osobowy skład – oprócz mnie jeszcze Palec, Wilq i Daniel, który we wtorek 29 maja załadował się do nowego vana. Grand Voyager to rewelacyjne auto – 4 rowery wraz ze sporymi bagażami załadowały się bez problemu po położeniu 3 rzędu siedzeń, dla nas pozostało z przodu równie dużo miejsca. Do Karpacza dotarliśmy po północy, następnego dnia rano Piotrki wybrały się w góry rowerami, a ja z Danielem pieszo - spotkaliśmy się potem na szlaku, co zaowocowało kilkoma rowerowymi filmikami.

Po południu rejestracja – okazało się że od tego roku u GG chipy są wtopione w nr startowy – fajna sprawa, a europejski system identyfikacji pozwolił na robienie profesjonalnych zdjęć od razu identyfikowanych wg chipa przez specjalizowaną firmę. Wieczorem po maratonie można było sobie obejrzeć kilkanaście ikonek własnych zdjęć, a jeśli się spodobały – zakupić za jedyne 40 zł :) Po zarejestrowaniu zaplanowaliśmy obiad w Harrachovie, gdzie przebywała kolejna część naszej ekipy. Czeskie piwo i knedliki wspaniale się komponują :) Wracając zajrzeliśmy jeszcze na herbatkę do Magdy z Poznania – pracuje od niedawna i to jej pierwszy sezon rowerowy w Schenkerze.

Rano padało i było stosunkowo zimno :( Okazało się niestety że bluzę z długim rękawem zostawiłem w biurze i zamiast na cebulkę musiałem postawić na system 0-1 czyli polar. Nie było jednak źle – przed startem przestało padać, a jeszcze przed metą wyszło słońce. Strat prowadził ponad 5 km pod górę asfaltem – pozwoliło to rozciągnąć i ustawić stawkę. O dziwo, pod koniec podjazdu zobaczyłem i nawet wyprzedziłem Palca. Szybko mi się zrewanżował na zjeździe, więc pognałem za nim – niestety nie głównym torem jazdy co zakończyło się złapaniem snake’a tuż przed asfaltem :(

Wyciągnąłem więc dętkę, a tu zagwozdka – jest dłuższa o ponad 10 cm od obręczy. Ki diabeł – mam dętkę 28”? Wożę ją w plecaku już drugi rok, więc wszystko możliwe – ale sprawdzam – pisze na niej jak byk 26”. Nie mam wyjścia – zakładam – też po raz pierwszy od 2 lat, więc nie idzie mi to zbyt sprawnie – dobrze że przynajmniej zakładanie tylnego koła przećwiczone. Wsiadam na rower po ponad 20 minutach – nikogo na trasie. Doganiam parę gdzie ona ma już widocznie dosyć, potem kolejną parę, potem dojeżdżam na bufet razem z orgiem na quadzie, który mówi że z tyłu jeszcze 4 osoby. Znaczy się – byłem na samiutkim końcu. Stwierdzam więc że koniec ścigania, oszczędzam siły na Szczawno. Żele i batony energetyczne lądują w plecaku by nie kusiły, zajadam się bananami i morelami na bufecie i jadę dalej.

Słynny już śnieg na Dwu Mostach trochę przejeżdżony i zdecydowanie przereklamowany, ale poza tym trasa łatwa i raczej sucha – zastanawiam się czy dam radę kogoś wyprzedzić z drużyny. Postanawiam nie kalkulować tylko nie przekraczać tętna 175. Na podjazdach nie zawsze się udaje, ale w końcu na zjeździe widzę Magdę leżącą w objęciach pedałów SPD – pytam się czy wszystko OK. i po potwierdzeniu jadę dalej. Potem mijam Mariusza, chłopaków z Poznania, w końcu Daniela – nie jest jednak tak źle ze mną. Jednak podjazd w Miłkowie weryfikuje tą tezę – poddaję się i przy końcu asfaltu resztę pokonuję z buta. Na przedostatnim podjeździe już w Karpaczu mijam Krystiana, potem jeszcze gubię trasę razem z kilkoma osobami – ale tylko na moment, szybko się znajduje.

Na metę jest pod górę, ale jej bliskość dodaje sił. Jest stadion, wrzucam blat i przyspieszam ... prosto w barierkę. Hamulec, i zatrzymuję się 30 cm przed nią – ktoś postanowił uatrakcyjnić finisz prowadząc go po stoku nad bieżnią stadionu, a wcześniej 2-metrową chopką. Wsiadam na rower ale nie ruszam – oczywiście mam prawie najtwardsze przełożenia – ręcznie redukuje, chopkę schodzę, po stoku jadę jak na hulajnodze – całą radość finiszu szlag trafił.

Odpoczynek, jedzenie, picie – na kwatery jest 4km pod górkę, więc postanawiam zostać jeszcze na loterii - niestety nikt od nas nic nie wylosował. Wlokę się pod górę, szybki prysznic bo chłopaki zebrali się pół godziny wcześniej i jedziemy na kolację.

Brak komentarzy: