sobota, 19 lipca 2008

Zwycięstwo na froncie Giga

Przeciwnicy:
Marszałek Dystans i generał Czas. Groźna i bardzo niebezpieczna para przeciwników, walcząca zawsze razem. Dodatkowo często podczas walki doskwiera V kolumna „Tłok”.
Dywizja „Ragozd” armii „Schenker”: Jednostka po półtoramiesięcznej przerwie w walkach wyszła trochę z wprawy, testowe poligony potwierdziły że przygotowanie nie jest wzorowe. Uzbrojenie jednostki jest uniwersalne, choć świeżo wymienione – napęd i opony Racing Ralph mają za sobą niecałe 800 km walk.

Miejsce bitwy:
Powerade MTB Maraton, Międzygórze, Front Giga: 82 km, 2520m przewyższeń (oficjalnie, ponoć było więcej). Trasa średnio trudna, z długimi, wymagającymi podjazdami. Pogoda sprzyjająca planowanej operacji, bez upałów i bez deszczu. Nawierzchnia głównie szutrowa, luźna.

Przebieg starcia:
Dowództwo zdając sobie sprawę z większych wymagań na froncie Giga postanowiło za zadanie pokonanie Dystansu, bez specjalnego przejmowania się Czasem. Przy okazji można było wykorzystać sprzyjającą okoliczność, że w tym roku działalność V kolumny „Tłok” na tym odcinku została znacznie zniwelowana. Wątpliwości czy jednostka poradzi sobie przed takim wyzwaniem jednak pozostały i były praktycznie do końca, jednak nawet pogoda nie dała pretekstu by przesunąć oddział na łatwiejszy odcinek Mega.

W okolice działań dywizja została przerzucona wraz z dwiema innymi I korpusu „BZ” – „Daniel” i „Palec” dzień wcześniej. Tutaj w ośrodku Gigant nastąpiła koncentracja armii z dywizją „Magda” II korpusu „Poznań”. Oczywiście nastąpiła wymiana doświadczeń między jednostkami i opracowanie planu ataku następnego dnia, uwzględniając dywizję „Robert” II korpusu która miała dołączyć już przed startem. Armia postanowiła skoncentrować się na odcinku Mega, wykorzystując odwrócenie uwagi przeciwnika moim atakiem na Giga.

By uprzedzić V kolumnę, atak na froncie Giga zaczynały się tym razem pół godziny wcześniej. Przygotowania trwały od rana – czyszczenie sprzętu, kontrola ciśnienia, uzupełnianie zapasów. Te mogłem zabrać mniejsze, bo odpuszczenie Czasu by skupić się na Dystansie daje możliwość skorzystania z punktów zaopatrzenia na planowanej trasie ataku. Nieokreślona pogoda była powodem że zdecydowałem się na walkę w długim rękawie, biorąc ze sobą też krótki i kurtkę przeciwdeszczową. Zarówno bluza jak i pogoda okazały się cieplejsze niż się wydawało i zmiana wyposażenia została dokonana na pierwszym punkcie zaopatrzenia.

Początek natarcia był świetny – do boju zagrzewały jednostki uderzające dopiero w drugim rzucie na froncie Giga, można było się nie obawiać ataku V kolumny – atak zaczynał się długim podjazdem. Zgodnie z taktyką rozważnego korzystania z sił moja dywizja posuwała się a ariergardzie natarcia, jednak po kilkunastu minutach okazało się że mimo wszystko optymalne tępo ataku jest szybsze niż kilku innych oddziałów. Niestety, na samym początku zawiodła kompania zwiadowcza „Pulsometr” – okazało się że skończyło się zasilanie i pododdział do końca walk pozostał bezużyteczny. Dokuczliwy było zwłaszcza brak ciągłej informacji o przeciwniku „Czas”. Druga kompania zwiadu „Sigma” przejęła częściowo te obowiązki, ale kosztem zwiększonego bałaganu logistycznego.

Atak rozwijał się pomyślnie nawet mimo próby uderzenia V kolumny. Już po nieco ponad godzinie pojawiły się pierwsze jednostki frontu Mega, atakujące na wspólnym tu jeszcze odcinku. Posuwały się co prawda pojedynczo, ale podczas zjazdu jedna z nich tylko o 1-2 sekundy zdążyła uprzedzić atak sabotażystów wyprzedzając mnie tuż przed zwalonym przez nich drzewem który zwężał trasę zjazdu do single-tracka. Mogąc pominąć Czas, a uwzględniając ostrzeżenia o niestabilnych szutrach na zjazdach, jeszcze większy nacisk na nich kładłem na bezpieczeństwo niż szybkość.

Pierwsze problemy zaczęły się ok 36 kilometra, podczas najdłuższego z podjazdów. Kompania „Kolano” batalionu „Lewa Noga” zaczęła sygnalizować kłopoty. Po jakimś czasie podobne sygnały dochodziły również z kompanii „Kolano” drugiego batalionu. Problem narastał – jednostki te słynęły w całej armii jako wyjątkowo problemowe, ale tym razem charakter kłopotów był trochę inny. Niestety, zatrzymało to na kilka minut natarcie całej dywizji, z czego były jednak zadowolone kompanie „Krzyż” i „Tyłek” z batalionu zaopatrzenia. Atak szybko został wznowiony, jednakże do momentu pokonania całego podjazdu niezbędny był jeszcze jeden postój.

Niedaleko za szczytem był kolejny punkt zaopatrzeniowy i miejsce, gdzie oba fronty się rozdzielały. Dywizja uzupełniała zapasy nieśpiesznie, dając dłuższą chwilę wytchnienia najbardziej utrudzonym pododdziałom. Po dłuższej chwili nadciągnęła też dywizja „Palec” i po szybkiej wymianie doświadczeń bojowych kontynuowała natarcie. A w dowództwie mojej dywizji trwał dylemat – czy jednostka podoła trudom Giga, czy też złamać rozkazy i zjechać na front Mega. Gdyby, jak wcześniej, rozkazy pozostawiały dowolność wyboru, fatalne morale dywizji by przeważyło. Tym razem jednak sztab uznał że atak jeszcze jest możliwy, a ew. wycofanie będzie możliwe przecież w każdej chwili.

Natarcie zostało więc wznowione w kierunku Giga, i od razu cała dywizja tego pożałowała. Równie długi zjazd co podjazd był po mocno wystających kocich łbach, i jednostka od razu zaczęła marzyć o przezbrojeniu w sprzęt amortyzowany również z tyłu. Jest to jednak równie realne jak zamiana wszystkich Hummerów na Rosomaki w Afganistanie ;) Atak trwał jednak cały czas mimo stosunkowo żałosnego tempa, by w końcu teren zrobił się bardziej sprzyjający – malownicze trawersy z pięknymi widokami. Dobre zaopatrzenie dało znać o sobie i od razu morale dywizji wzrosło a natarcie nabrało animuszu, zwłaszcza na w końcu wspaniałym zjeździe. Szuter poprzecinany drewnianymi belkami odpływów pozwalał na osiągnięcie wspaniałego tempa ataku, całe szczęście że kontrwywiad działał lepiej niż w Afganistanie i oznaczył taśmami niebezpieczne miejsca gwałtownych zakrętów. Odpowiednio wcześnie wyhamowywały one tempo natarcia pozwalając bezpiecznie zmienić jego kierunek.

Następny podjazd koło Jaskini Niedźwiedziej mimo dotychczasowych kłopotów dywizja pokonywała powoli, z przestojami, ale już rutynowo, docierając w końcu do trzeciego i ostatniego punktu zaopatrzenia. Tam była kuszona zabronionym przez Konwencje Genewską podczas działań zbrojnych paliwem „Piwo”, ale własne zapasy innego wysokowydajnego paliwa „Born” pozwoliły nie ulec tej pokusie. Dywizja pobrała więc tylko standardowe uzupełnienie do własnych zapasów i pokrzepiona informacjami że został tylko jeden nieduży podjazd a potem już tylko w dół, ponowiła atak.

I wtedy dowództwo zmroził sygnał z plutonu „Ścięgno” kompanii Kolano batalionu „Prawa Noga” – jest źle. Ten oddział miał już na sumieniu kilkumiesięczne przerwy w działaniach bojowych całej dywizji, na szczęście faktycznie został już tylko jeden podjazd, a raczej podejście. W tej formie ataku pluton nie protestuje, tak jak i podczas zjazdu. Niestety, bez niego natarciu ciężko nabrać impetu i tylko w sprzyjającym terenie toczy się głównie siłą rozpędu. I gdy pozostałe pododdziały raportowały wysoką skuteczność nowego paliwa i pełną gotowość bojową, skuteczny szybki atak nie był możliwy. W końcu dywizja osiągnęła cel, w stanie krańcowo różnym – dwie straszliwie wyczerpane kompanie i reszta jednostek na ich tle wyglądająca jak po lekkim poligonie. Z jednej strony sukces i zrealizowanie planów, z drugiej rozczarowanie niewykorzystanym potencjałem.

Po zakończeniu działań bojowych na odprawie i podsumowaniu działań okazało się że dywizja „Magda” została wyróżniona, jako druga w swojej klasie, awansując do grona elitarnych, gwardyjskich oddziałów. Mimo tego i mimo wszelkich problemów, najlepiej został doceniony wysiłek mojej dywizji, która po raz kolejny okazała się najbardziej efektywna, ale po raz pierwszy na tle całej armii a nie jednej czy dwu dywizji.