czwartek, 1 września 2005

Kraków - Punkt siedzenia a punkt widzenia

Pogoda zapowiadała się świetna. Popedałowałem niecałe 5 km na Błonia, tam dosmarowałem i dopompowałem rower i razem z innymi członkami zespołu ustawiłem się na starcie. W ostatnich sekundach dostawił się Palec z Mariuszem i dosłownie tuż potem ruszyliśmy. Trawa nie jest tym co uwielbiam – czułem jakby rower stał w miejscu i oczywiście zostałem z tyłu. Na asfalcie podjeżdżając po pewnym czasie ujrzałem sylwetce Crensha, która przybliżała się z każdą minutą. Jak byłem 10 metrów za nim – zaczęły się terenowe zjazdy i tyle go widziałem. Pierwszy bufet tak jakoś nagle się pojawił – za szybko. Bidon w połowie pełny, pije nie uzupełniając go. Dalej cały czas coś nie tak – 30 km się zbliża a ja jeszcze nie szedłem. O ile potem w terenie zjazdy i śliskie podjazdy były jeszcze zbyt wymagające – to wzniesienia jako takie były już nijakie;) Dwa tygodnie ostrzejszej jazdy zrobiło swoje.

Z nowinek technicznych – pulsometr zapomniałem przełączać i straciłem 200 min średniego tętna – z pozostałych 55 min środka i końcówki wyszła średnia 168. Patrząc na wskazania, powyżej 175 to była norma raczej z całego dystansu. Teraz trzeba więc popracować by jedno bicie dawało więcej poweru. Geogre Podwójny Bush ma 47 spoczynkowe tętno jak przeczytałem wracając z Krakowa – a ma prawie 2x więcej lat. Czas zakasać rękawy, tfu, spodnie. SPD – nie było tragicznie. Nie wypiąłem się 2x – raz tworząc przekomiczną figurę wypiętą lewą nogą wspierając się z ... prawej strony roweru – osiągnąłem stabilność doskonałą i układ ten mogła zmienić tylko obca siła życzliwie przytrzymując rower. No i 2x zrezygnowałem ze zjazdu mając przed oczami wizje nie wypięcia się przy upadku. Bez unii z rowerem pojechałbym.

Tak jak w Olsztynku, od 30 km zacząłem się mijać z bikerką. Ja byłem lepszy na podjazdach i zjazdach asfaltowych – ona nadrabiała na zjazdach w terenie. Nasza grupka była trochę liczniejsza, ale kojarzę jeszcze tylko gościa na fullu w ochraniaczach który podczas zjazdów dziwnie majtał nogami jakby była to oceniana artystycznie konkurencja. A może po prostu chciał dać nam do zrozumienia ze te zjazdy to banał. A wracając do mojej rowerzystki, już zacząłem zbierać siły na finisz by przynajmniej jednej babie nie dać się wyprzedzić i wyrobić się w 4h, a tu jak coś nie trzaśnie, patrzę w dół a tam coś srebrnego rozpirzga się we wszystkie strony, rowerem zarzuciło i leżę. Jeszcze tylko ktoś mnie wyminął muskając nogą kask i kurz opadł ...

Wstaję, kask cały, siodełko całe tylko mocowania nie ma. Trudno, będę szedł, to tylko 10 km. Po minucie-dwu ochłonąłem trochę – przecież mogę jechać! Obniżam sztycę, siodełko za pomocą sakwy przypinam do kierownicy i jadę. Na płaskim da się wytrzymać, po górę stwierdzam że nie będę się zarzynał i idę, ale o ironio najgorsze są zjazdy – zwłaszcza te terenowe. Na asfalcie można jechać raz na jednej raz na drugiej nodze, w terenie jednak zaczęły łydki sygnalizować że niedługo odmówią posłuszeństwa i zaskurczują. Ale jakoś daję radę, mimo że znaki odległościowe mówią ze Orgowie 3 km dodali do tych obiecanych 65 – nic to, jadę.

W międzyczasie mija mnie motocykl spychając maruderów na prawo – jednemu się to nie spodobało i wyraził zdziwienie co na maratonie rowerowym robi motocykl. Został uświadomiony że zaraz będzie zdublowany i chyba głupio mu się zrobiło bo zamilkł. Niestety, więcej dublerów, zwłaszcza Bieniasza nie przyczaiłem – mimo że punkt widzenia miałem wyżej, to obserwacja innych nie była wtedy najlepszym pomysłem. Na szczęście kilka km przed metą stała Kasia której z ulgą oddałem siodełko, odmówiłem demonstracji jazdy bez i poszedłem dalej pod górkę. Na metę jak zwykle wpadłem z dużą prędkością – stojąc przełożenie jest większe, ale nogi wtedy jakoś same się kręcą zawsze.

Tam okazało się że trochę krwawię z łokcia który zdążył też troszeczkę spuchnąć, odkręcił się też jeden kolec z buta, no ale inni mieli gorzej. Nabrałem właściwego dystansu do sprawy i odebrałem kaucję przeznaczając ją od razu na wpisowe do Przesieki :)

A "moja" bikerka dała radę – 3 min przed limitem czterech godzin wjechała na metę...

Brak komentarzy: