Na początku był rower. Zawsze dużo jeździłem, choć ostatnimi laty coraz mniej. Potem był Piotrek, którego namowy na starty w maratonach postanowiłem wykorzystać by odwrócić tą tendencję. Na pierwszy maraton w Łomiankach udałem się z marszu – wsiadłem na rower tydzień wcześniej i łącznie przejechałem mniejszy dystans niż 45 km na maratonie. Ale nie przejmowałem się tym bo miałem jechać turystycznie. Tuż po starcie zmieniłem zdanie – jadę na maxa! Poszło aż za dobrze, brak przygotowania zaowocował odnowioną kontuzją. Następne 5 maratonów musiałem odpuścić. Byłem na dwu jako kibic, bez startów, i głód rowerowania narastał. Byłem już uzależniony.
Kolejny start – Istebna. Pierwsze góry, radość z samego faktu że mogę już jeździć, że dojechałem, że nie dałem się błotu i ciężkiej trasie. Następne maratony – Olsztynek i Danielki – pierwsze drobne problemy techniczne, złe rozłożenie sił lub niedocenienie warunków w górach i mimo wszystko dobre wyniki pokazały, że trzeba zmienić podejście. Z żółtodzioba stałem się amatorem. Przez siedem lat się zastanawiałem, w końcu podjąłem decyzje o zakupie butów SPD (system pozwalający na wpięcie się w pedały, pozwalający na bardziej efektywne pedałowanie), kolejny lekarz w końcu pozwolił upewnić się że kontuzja należy do przeszłości. Z poczwarki stałem się motylem, a raczej czarno-białą ćmą, bo siły i umiejętności nie te. Ale mogłem przycisnąć na pedał.
Kolejne maratony – Kraków, Przesieka, Bydgoszcz – to coraz większa przyjemność z jazdy, odkrywanie nowych możliwości i ograniczeń jakie dają SPD, pierwsze wyzwanie dłuższego dystansu, pierwsze poważniejsze awarie roweru który coraz bardziej odstawał od wyzwań jakim musiał sprostać. Wpadłem już bez reszty. I nagle koniec sezonu, który dla mnie zaczął się tak naprawdę dopiero w połowie. Mieszane uczucia – ulga, że już koniec, że można odpocząć, i trochę niedosytu, że brak przygotowania, praktycznie ominięcie pierwszej połowy sezonu. Ale przede wszystkim – nowe wyzwanie – kolejny rok, kolejne maratony. Dbać o kondycje, przygotować się do startów już zawsze na długim dystansie. Nabrać kolorów motyla. Już nie mogę się doczekać :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz