Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyjazd. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyjazd. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Kaszubkon 2009

Urlop, na który czekałem od roku mógł nie dojść do skutku. W firmie bardzo ważny projekt był opóźniony, a osoba zań odpowiedzialna zastępowała mnie podczas urlopu. Stanęło więc na tym, że będę się łączył i pilne sprawy realizował zdalnie. Lepsze to niż nic :)
Z W-wy na Kaszuby jechałem przez Kielce - wziąłem córkę i Agę, w W-wie psa i na miejscu byliśmy ok 13. Niestety, okazało się że jest tylko jedna osoba sprzątająca i domek odstaliśmy przed 17. Była w nim tylko jedna szafa na 5 osób, ale miłe towarzystwo szybko pozwoliło zapomnieć o tych niedogodnościach. Ale wielki głośnik na tarasie obok zapomnieć nie pozwalał - na szczęście jego właściciele wyprowadzali się dwa dni później.

Córka - było rewelacyjnie :) Polecam każdemu tatusiowi wybrać się z pociechą bez mamy. Ja co prawda miałem znaczną pomoc Zosi, Agi i Kasi, 3-6h dziennie w tym na obiedzie, ale wspólne śniadania, kolacje, spacery i wiele innych atrakcji - nie do ocenienia. Z drugiej strony wieczory do 22 były wyłączone z grania - następnym razem wezmę córkę na tydzień.

Pies - pierwszą noc spędził w domku, potem jednak lepsza lokalizacja było miejsce pod werandą na smyczy - sprawdziła się znakomicie. Psiarskie warunki były znośne - na ośrodku rządziły dwa jamniki atakujące z werwą każdego nowo przybyłego psa. Im nie ma się co dziwić, ale właściciele jak zwykle dużo gorsi - kusiło mnie by dać jamnikom nauczkę, ale jak to mówią "zabijesz szmatę a za człowieka pójdziesz siedzieć" i biedny Gandalf na smyczy przyjmował kolejne ataki jamników - wytrzymał dzielnie, a z tego co słyszałem podczas jednego śniadania jeden z jamników podszedł troszkę za blisko - i ataki straciły na intensywności ;)
Z drugiej strony rezydowało stadko 3 psów, szczekających na mojego na potęgę, więc integracji nie było. Ale problemów również - każdy miał swoją część jeziora i nie wchodziły sobie w paradę. A jezioro - psia rewelacja. Aportowanie patyka z wody - ściana ognia nie byłaby przeszkodą. Spacery po lesie, pływanie za rowerem wodnym - psi raj. Do pełni szczęścia brakowało drobnej inwestycji - małym nakładem można byłoby dokończyć ogrodzenie pod domkiem, dodać furtkę i przekształcić w psi kojec.

Siatka - późne śniadania zabierały mi początkowe sety, ale te 2-3h grania było :) Całe szczęście odbyło się bez poważniejszych kontuzji, nie licząc klika dziurek w stopach :) Rozkręcałem się z dnia na dzień :) - świetna sprawa :)

Kosz - niestety po 3 grach musiałem zrezygnować - tuż przed kolacją, wyczerpująca fizycznie, grożąca kontuzja, ale zadecydowało że nie za bardzo miałem wtedy z kim córki zostawić - ileż można było kombinować. Szkoda :( bo grało się rewelacyjnie, choć warunków czy umiejętności rewelacyjnych nie mam nawet na warunki Kaszubkonu - ujawniło się tam kilku naprawdę dobrych graczy. A zasłony Rysława to już był kosmos :) na tym poziomie :)

Na samym końcu planszówki - tu byłem najbardziej do tyłu. Czas na granie miałem de facto dopiero po 22 - czasami udawało się po obiedzie, ale pies + córka to niezbyt sprzyjająca konfiguracja :) Z drugiej strony dzięki temu nadrobiłem takie gry jak Agricola, czy moje odkrycie Kaszubkonu czyli Roll Through the Ages. Odświeżyłem Brass, Caylus, Wysokie Napięcie, niestety nie udało się poznać Le Havre i Imperial :(

Nie mogło też zabraknąć TtA, choć tylko 5 gier do kilka innych obserwowanych - gra genialna, cały czas nowe sytuacje, jak np. pełna armia pancerna (3 korpusy po 3 dywizje) czyli 6 czołgów i 3 kawalerie w taktyce heavy cavalry powstała by obronić wojnę i zapunktować z eventu tuż po niej. Licząc nietrafiony cel wojny Zbyszka stracił na tym ok 70-80 pkt :) Albo pakt naukowy Valmonta, który wyzerował sobie naukę a nie mająć po najeździe jej przyrostu zablokował Nataniela z nauką na 3 tury :)

Ośrodek - i łyżka dziegciu w beczce miodu - Rumcajs vel Voltomierz czyli nowy kierownik - wielka porażka. Nieprzyjemna persona z anty przykładem podejścia do klienta. Spowodował znaczną rotacje personelu, brak doświadczenia skutkował błedami na recepcji i opóźnieniami w uzupełnianiu posiłków. Wydawanie kluczy do zajętych pokoi, wyciąganie gości z jeziora by tłumaczyli że rezerwację mają tylko na tydzień - gość ewidentnie nie panował nad tym co się działo i zniechęcał klientów. Rok temu Dębrzyno było pewnikiem, teraz jest okazja by rozejrzeć się za innym ośrodkiem - trzeba jednak przyznać że mimo tych niedociągnięć Kaszuby postawiły wysoką poprzeczkę którą niełatwo będzie przeskoczyć.

I znów pierwsze o czym myśle po powrocie z Kaszubkonu to kolejna edycja tej niesamowitej imprezy :)

poniedziałek, 8 października 2007

Kamieniec Podolski 2007

Kolejna z imprez "obowiązkowych". Jako warszawski oddział KBA pojechaliśmy bronić Kamieńca - KBA zapewniało wszystko za wyjątkiem ... butów - te nabyliśmy własne i była to jedna z lepszych inwestycji tego roku. Maszerowania było znacznie więcej niż 2 lata temu i w nieswoich butach skończyłoby się to tragicznie. Na miejscu okazało się że zamek ma odnowioną wieżę, a bitwa nie będzie na moście ale na polach poniżej. Impreza zaczęła się na zamku koncertem zespołów "z epoki", darmowym piwem i mnóstwem lokalnych specjałów. Potem zabawa rozprzestrzeniła się na cały Kamieniec.
W nocy cały czas lało, plac dookoła obozowiska przekształcił się w błoto i każdy zastanawiał się czy na polu bitwy będzie sięgać po kolana czy też po pas. Na szczęście przestało padać jeszcze przed południem, a pola buraków i marchwi zaskoczyło wszystkich i nie chciało zamienić się w błoto.
Zaczęliśmy kilkukilometrowym marszem przez Kamieniec, potem prezentacja oddziałów i zeszliśmy na pole bitwy. Artyleria miała przygotowane szańce a my dodatkową amunicję - buraki cukrowe, marchew i dynie, które całkiem gęsto latały w obie strony.
Dziwnym trafem stanęliśmy po stronie atakującego kozactwa - taki widać los najemnika. Bitwa była wspaniała - szarże husarii, dym unoszący się nad polem i tworzący zgrabne kółka po strzałach - coś wspaniałego. Jako że pole strzału często zasłaniała nasza piechota, było sporo czasu by z piką wspomóc ją w polu - oddaliśmy tylko 4 salwy w sumie 6 strzałów z naszych 5-lufowych organek. To i tak lepiej niż 9-lufowe, które miały problem z ładunkami i ... nie wystrzeliły ani razu. Tyle targania na nic.
Po bitwie i załadunku dział impreza na rynku Polskim i potem w obozowisku. 2KC pokazało swoją moc – nie straszne nam były dowolne kombinacje trunków :). Rano widać było wyraźnie kto nie słyszał o tym specyfiku. Na pokaz na zamku dotarło tylko 2/3 naszego oddziału – inscenizacja była efektowna, niestety bez dział z naszej strony.
Później odwiedziliśmy kolejna z niezłych i tanich ukraińskich knajp, poczekaliśmy półtorej godziny na maruderów i trzeba było wracać.
Zdjęcia i filmy z imprezy
http://olegbr.io.com.ua/album64057 http://www.photo.reenacting.eu/v/1600_1789/th07/
http://youtube.com/watch?v=0IDvGd51NlY