Po Przesiece obiecałem sobie że w Bydgoszczy pojadę dystans PRO. Wieść o jego skróceniu o 50 km o dziwo nie wprawiła mnie w dobry nastrój, a wręcz przeciwnie. Miałem już rozpisane dwie treningowe jazdy powyżej 100 km – drugą skróciłem więc do 75 km. Resztę urlopu poświęciłem na odpoczynek i wypoczęty a na pewno wyspany udałem się z Kielc przez Warszawę do Bydgoszczy. W stolicy dołączyli Palec i Łasica, a dając odpocząć krzyżowi pozwoliłem Palcowi poszaleć za kołkiem. Na miejscu, pięknym Starym Rynku rejestracja, spaghetti i oglądanie nowych strojów rowerowych. Przez to u gościnnego Roberta zjawiliśmy się dopiero po 23 – a i wtedy przed snem obejrzeliśmy filmy z Przesieki i Transcarpatii niepomni przestrogi, ze o 7 rano zjawia się ekipa remontowa ocieplająca budynek. I faktycznie – pobudka była jak z filmu Dzień Świra, mimo najszczerszych chęci dospania do planowanej ósmej, z wiertarką udarową nie wygrasz :(
Robert z dziewczyną postanowili nam towarzyszyć i pilotowali na miejsce startu. Tam dokończyliśmy przygotowania, w punkcie serwisowym pompowanie opon i smarowanie i na start. Runda honorowa rozlała się z jezdni na chodniki, potem w lesie minąłem MiTa czekającego na dętkę od Crenscha, by natknąć się na korek przed zamkniętym szlabanem. Potem już bez przeszkód jechało się bardzo dobrze aż do 34 km gdzie musiałem zawrócić kilkadziesiąt metrów bo okazało się że skręciłem na Amatora.
Droga na Pro wiodła pod wiatr na asfalcie. Przez pierwsze km dałem innym poznać przewagę 28” kół, potem stwierdziłem że nie warto się samemu męczyć i podczepiłem się do peletonu prowadzonego przez tą samą parę z WSÓŁ na koszulce co w Olsztynku. Z nimi przejechałem resztę pętelki Pro, i po bufecie niestety odpadłem – spełniła się moja klątwa z Przesieki. Tam nie pojechałem na Pro bo stwierdziłem że nie wytrzyma tego rower – i oczywiście 2 km powyżej dystansu Amator nie wytrzymała dętka w Bydgoszczy. Na szczęście – tyle mogę powiedzieć z perspektywy czasu.
Ja straciłem 13 min, inni łamali wtedy obojczyki – okazało się że kilkaset metrów dalej było bardzo niebezpieczne, nie oznakowane miejsce. Jak już tam dojechałem, to nie zdążyłem nabrać pędu no i jeden z zawodników ostrzegał wcześniej by ostrożnie jechać. W międzyczasie minął mnie MiT którego nie zauważyłem i Crensch którego nie zauważyć ciężko. Tego drugiego po kilkunastu minutach dogoniłem i przegoniłem na górkach fordońskich – po szybkich odcinkach okazało się że podjazdy grożą skurczem i lepiej podchodzić. Na dodatek na brukowym zjeździe okazało się że klekocze mi przedni hamulec – do mety nie było już daleko więc postanowiłem zobaczyć dopiero na mecie co jest grane.
Jeszcze na przeprawie przez tory wyprzedziłem kilkunastu bikerów czekających za zamkniętym szlabanem – ja wybrałem kładkę nad torami, dzięki informacjom z forum że to przejście jest zamknięte 45 min na godzinę. Za mną jechał Crensch – i jakimś cudem na metę dojechał pierwszy, mimo że mnie nie wyprzedził. On jechał wg strzałek, ja wg. wskazań policjantów kierujących ruchem. Tak – ruchem – ostatnie km to był wyścig w ruchu ulicznym, meta zaś była ... kilka km przed meta na Starym Rynku.
Te miejskie fragmenty to totalna porażka organizatorów. Na mecie nie było picia, jedzenia więc po paru fotkach z Cyklistami pojechaliśmy na tą drugą metę. Wcześniej dokręciłem hamulec tylko jedną śrubę – druga wyparowała. No i stwierdziłem że z tego ambarasu założyłem oponę kierunkową ... w drugą stronę. Tak to bywa kiedy łączna liczba zmiany opon w ostatnich 5 latach jest mniejsza niż 1 :(
Już po wszystkim okazało się, że dzięki kategorii mimo wszystko miałem więcej punktów niż Mit i Crensch, wyprzedziłem Paleciaka w generalce i brakło mi solidniejszej sztycy lub pewniejszej opony do pięknej sumy 2000 pkt. Za rok plany mam ambitne – tylko dystanse PRO i jeszcze piękniejsza suma 3000 pkt. w 7 startach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz