Tym razem zacznę do końca - byłem wściekły jak dowiedziałem się, że dystans IT to 26 km a nie 34. Tyle moje kolano byłoby w stanie przejechać, no ale dystans został poznany dopiero po jego ukończeniu... Nie była to jedyna wpadka organizatorów, o czym później. Robiłem więc za lotny bufet na podjeździe przy Skoczni, a potem kondycyjnie sprawdziłem się na 10 km fragmencie trasy miedzy Skocznią a metą IT. Było nieźle, kolano nie protestowało, co dobrze rokuje za 2 tygodnie - no ale dziś mam wizytę kontrolna u lekarza ...
Wracając do początku - przed jedenasta wziąłem psa i pojechaliśmy z zaopatrzeniem pod Skocznie - najpierw urwałem lewy nosek przy pedale, potem w pół godziny na słońcu batoniki dla Sebastiana przybrały płynną postać co ewidentnie mu nie odpowiadało - sam sobie winien że tak późno przyjechał ;) Daniel jadąc przed Krystianem poratował się łykami jego Powerade, ale i dla właściciela też starczyło :) Peleton wyglądał imponująco - czołówka 16 km do Skoczni zrobiła w 31 minut (!), potem równomiernie kolejni maratończycy nadciągali - przez ponad 40 minut - widać było że upał wykańcza zwłaszcza tych co nie zadbali o odpowiednie zapasy napojów. Nie chcąc wykończyć też psa wróciłem do domu i już sam sprawdziłem trasę i samego siebie z uwzględnieniem kolana - dziękowałem Bogu że jadę sam bo tych zjazdów w peletonie jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić.
Wpadając na metę pełne zaskoczenie - już 5 Schenkerowcow jest – okazało się że dystans IT jechali, i już są po wyścigu z rewelacyjnymi wynikami - 3,6,18 i 34 miejsce w kategorii Open. Jako jedyna drużyna mieliśmy tylu zawodników i szkoda że nie było zespołowej klasyfikacji - pozostało się cieszyć 2 miejscem Piotrka w swej kategorii, któremu skręcona kostka nie przeszkodziła w świetnym wyniku i cennej nagrodzie.
Także na pełnym dystansie 4 Schenkerowcow skończyło wyścig w pełni punktując do klasyfikacji drużynowej – a co ważniejsze, powiększając przewagę nad zespołem Stolicy – i to mimo absencji najlepszego zawodnika (kontuzja zmusiła Piotra do udziału w krótszym dystansie)! Na uznanie zasługują zwłaszcza Sebastian z Danielem, którzy mimo pierwszego ścigania w górach i palącego słońca ukończyli wyścig z świetnymi rezultatami! A nie było to normą – prawie 200 uczestników przegrało ze słońcem, komarami, defektami i bliskim spotkaniem trzeciego stopnia z podłożem. A walczono do końca – finisze na gumie z tyłu albo bez opony na przednim kole też miały miejsce.
Później wzmocnieni karkówką i napojami pojechaliśmy na kwaterę odświeżyć się przed wręczaniem wyników – mieliśmy w końcu reprezentanta na podium. Piotr miał chyba niedosyt przejechanych km bo wracał naokoło po asfalcie dwa razy dłuższą trasą niż ja z Michałem przez las i góry na skróty. No i opłaciło się miłym akcentem na sam koniec – napotkaniem dwóch miłych nieznajomych blondynek na rowerach, które nie mogły trafić na Ślichowice, gdzie jechaliśmy.
A kolejna wpadka organizatorów to ... dekoracja zwycięzców już o 16. Mimo 18 w regulaminie. Pól godziny przed 16 opuściliśmy imprezę, wracając tam już po 17 - no i Piotrowi pozostało tylko odebranie nagrody na zapleczu ...
Generalnie jednak impreza bardzo udana, wyniki świetne, humory znakomite.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz