Kolejne OKO zacząłem od przyglądania się Hannibalowi RvC – plansza piękna ale niepraktyczna – czerwone lub niebieskie ramki pół albo się zlewają z tłem (Rzym) albo biją po oczach. Karty piękne, sposób walki ciekawy, ale kilka dziwnych rozwiązań – trzeba w to zagrać :)
Potem Lim-Dul w końcu się zwolnił i zagraliśmy w Colossal Arena. Gra przypadła mi do gustu – obstawiłem w ciemno potwora pozwalającego przesuwać pionki co pozwoliło mi nie ryzykować zbytnio położeniem 3 kolejnych pionów za 4 pkt. Co prawda 2 z nich poległy (tak, nie tylko Lim-Dul był atakowany :) ale jednego zdążyłem jeszcze przesunąć i w sumie miałem 15 pkt. na 4 pionkach. Super gra, wymaga wyczucia innych graczy, duża „ręka” pozwala na trzymanie się opracowanego planu – tylko jakby zbyt szybko się skończyła :(
Kontynuowaliśmy w tym samym gronie Iliadę – z 12 kart na ręku zagrywasz armię mając na względzie że dopiera się potem tylko 3 karty, a pierwszy pasujący ma najlepszego dowódcę. Udało mi się wygrać cudem pierwszą fazę (dwie największe armie tak się nawzajem wykrwawiły że miałem 1 pkt więcej :)) co pozwoliło mi zyskać przychylność Posejdona do końca gry (wartą 2 pkt z 12 koniecznych do wygranej). Drugą turę od razu spasowałem – nie było dużej floty do zdobycia i mój Posejdon nie był zagrożony – niestety w niej wyścig zbrojeń był bardzo ubogi i choć gracze wystawili torcie wojska to bez większych potyczek zaakceptowali status quo. Ciekawą fazą była specjalna wyrocznia (zwykle dająca ujemny punkt lub dwa) która tym razem powodowała że wygrywał tylko jeden gracz który przed swą aktywacją maj najwięcej wojska. A łupem była Helena – najcenniejsza ( 5pkt.) karta. Tylko Lim-Dul nie wygrywał po jej wygraniu – więc po początkowej walce (miałem 2 łuczników i balistę – idealne do utrzymania równowagi na stole siły) Lim-Dul dostał na osłodę Helenę.
Ostatnia runda mi sprzyjała – gracze mieli mało wojska na ręku – ja zaś 2 katapulty i hoplitów za 4 i 2. Katapulty pozwoliły mi zużyć 4 rundy (wystawienie i strzał) na to by trzymać wojsko na ręku i pozwalać innym wzajemnie się wyżynać. I na koniec pojawiła się moja falanga pewnie krocząc do zwycięstwa :) Niestety wadą gry jest spora losowość – 3 karty to mało, trzeba rozsądnie gospodarować ręką.
Pod koniec Iliady pojawiła się moja znajoma, co spowodowało radykalną zmianę podejścia do Shadows over Camelot – to był mój wieczór – nie tylko wygrywałem, ale też decydowałem w co ;) Gra poszła sprawnie, jak to ma w zwyczaju bez zdrajcy i oskarżeń – czarne karty głównie szkodziły meczowi i Graalowi, ale tam mieliśmy akurat mocne ekipy.
8 minut wystarczyło też na partyjkę Blefuja – zagranie Lim-Dula przejdzie do legendy tej gry chyba :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz