tag:blogger.com,1999:blog-78866734601661196162024-03-13T14:56:27.259+01:00Ragozdplanszówki, bitewniaki, rekonstrukcje, koszykówka, rowery i wszelkie inne atrakcje tego świataAnonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.comBlogger53125tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-23529965923131018512010-11-01T22:39:00.001+01:002010-11-01T23:19:48.122+01:0051 stan - rzut okiem<b>Wydanie</b> - ładne pudełko, ale w środku zmieściłoby się ... co najmniej 5 kompletów gry więcej :) Innymi słowy potrzebne jest małe pudełeczko do transportu, bazowe może czekać na dodatki których powstanie jest więcej niż pewne. Żetony - to najsłabszy punkt 51st, dużo drobnych żetonów, a mimo to dalej za mało - ale te temat - rzeka został już wyjaśniony, dodatkowe żetony będą. Karty - piękne grafiki, mnóstwo symboli, ale można się z nimi oswoić szybko. Do mnie trafiły szybciej niż w RftG.<br />
<br />
<b>Klimat</b> - niestety nie przepadam za "przyszłościowymi" tematami, ale potrafię ocenić że gra pod tym względem jest zrobiona wzorowo. Trochę niestety rażą mnie jednak nazwy jak Gangersi czy Mutki na kartach - może kiedyś Trzewik sprzeda licencję czy sam na tym silniku zrobi gre fantasy, to będę wniebowzięty :)<br />
<br />
<b>Instrukcja</b> - mogłoby być gorzej, ale mogłoby być dużo lepiej. Raczej nie przeszła etapu "nieznający gry czyta i próbuje grać". Po próbie zapoznawczej partii - gdzie gra pokonała nas po pierwszej rundzie (tłumaczył zasady właściciel) i po 2-krotnej lekturze byłem przekonany że zagramy bez problemu. Efekt - błędna partia, w kolejnej, już prawidłowej kilkanaście min analizy tekstu na szczęście poprawnej. Zbyt mało przykładów, niepotrzebne próby opisywania mechaniki - klasycznym przykładem jest akcja zamiany lidera. Tu zamiast definitywnego za pistolet wymieniasz 1 lidera na 2 i kładziesz 2 PZ na bazie zbyt zagmatwane tłumaczenie że akcja zamiany daje 1 PZ a 1 PZ jest za już wyłożoną kartę. <br />
<br />
Bardzo mylące są też otwarte lokacje - brakuje prostego zdania "Właściciel może korzystać tylko z swoich akcji, do swoich fabryk nie może wysyłać ludzi - one są tylko do innych graczy". Dla mnie właśnie te ikonki ludzików na kartach akcji i fabryk były najbardziej nieoczywiste i nie raz próbowałem wysłać człowieka do własnej fabryki :( Inną nieoczywistą rzeczą jest próba sumowania punktów co rundę na planszy. Tak - mając po pierwszej rundzie 2 pkt, a po drugiej 4 pkt, w komplecie chcieliśmy na torze zaznaczyć 6 pkt. Też brak jasnego postawienia sprawy :)<br />
<br />
<b>Mechanika</b> To największa siła gry. Bardzo elegancka, bardzo ładnie wpisana w klimat, oparta na świetnym pomyśle. Szkoda tylko że gra nie jest dopracowana pod tym względem i musimy niepotrzebnie pamiętać kilka rzeczy. Pierwsza - brakuje mi oznaczenia darmowej akcji przebudowy - mamy 3 karty do oznaczenia podstawowych akcji, mnóstwo żetonów do oznaczenia dodatkowych, a o fakcie czy wykonaliśmy darmową przebudowę czy nie musimy pamiętać. Po prostu brakuje 4 karty akcji, takiej samej dla 4 frakcji - za 1 cegłę akcja przebudowy. Pewnie większość graczy powie że się czepiam, ale wspomniana elegancja powinna zobowiązywać ;) Trzy podstawowe karty kontaktu każdej strony można by np. zastąpić jedną. Tę podzieliłbym na 4 części - Podboju, Współpracy, Przyłączania i, nowość, Przebudowy. Aktualnie 3 różne karty niepotrzebnie tylko zajmują aż tyle miejsca na stole, a o przebudowie trzeba pamiętać.<br />
<br />
Drugą sprawą są limity żetonów PZ na kartach. Niby to banał - na kartach lokacji 3, na liderach 5, na bazie bez ograniczeń - no to dlaczego ten banał nie przenieść na karty? Choćby na zasadzie oznaczeni rodzajów kart w lewym górnym rogu ilustracji - w prawym górnym dałbym 3 lub 5 symboli żetonów PZ. Grafik poradziłby sobie z tym bez trudu (koniczynka, stosik, prawie jak na 6 stronie instrukcji). No i jak łatwo to byłoby sprzedać w instrukcji :)<br />
<br />
Trzecia sprawa - brak podpowiedzi dla graczy - karty z wymienieniem (nawet nie opisem) dostępnych akcji. To już spora bariera wejścia początkującego gracza w grę, niedostrzegalna dla graczy mających naście gier za sobą. Zaś na drugiej stronie opis przebiegi draftu - to zostało zrobione tak nieintuicyjnie, jak tylko można było. Zamiast sprawdzonego mechanizmu odwrotnej kolejności doboru drugich kart potworek kolejności dobierania i dociągania kolejnych kart ...<br />
<br />
<b>Przebieg rozgrywki</b> - tutaj wydaje się że opcji jest multum. 4 różne frakcje, 3 sposoby zagrania każdej karty (a nawet 4 dla appalahów :)) i ... niestety mamy pasjans. Dlaczego niestety - bo ta mnogość po 5 partiach zaczęła się za mnie układać w jedyny optymalny układ do zagrania. Czy to w 5 czy 30 sekund wyznaczany - ale jedyny optymalny. Karty nie dawały mi wyboru. Sytuację ratuje trochę draft - 2 karty wybieramy, 1 losujemy - świetny pomysł, szkoda że wykonanie przekombinowane :(<br />
<br />
Siłę dostępnych możliwości wydaje się że mam już wyrobioną - najważniejsze są dodatkowe karty, potem dodatkowe akcje zwłaszcza przyłączania i przebudowy, lokacje fabryczne i dające PZ-ty. Darmową, zbyt dużą wg mnie dopałką są liderzy - jeśli ułożą się nierównomiernie, gracz który dostanie ich więcej ma łatwiej. Argument że zamiast tego mogłaby to być inna, dająca równie wiele karta mnie nie przekonuje, bo równie dobrze mogłaby być to inna, niewiele dająca karta :)<br />
<br />
<b>Podsumowanie</b> Czy mimo to 51st jest złą grą? Absolutnie nie. Jest jak narkotyk - krótka, stosunkowo łatwa w optymalizacji ręka pozwala na wysiłek intelektualny nie za duży, ale i nie za mały, który od razu ma przełożenie w wyniku. Jeśli jest dobry, można mieć sporą satysfakcję, jeśli zły to zawsze jest wina losu i złych kart ;)<br />
<br />
Aktualnie bardzo ciekawi mnie czy powyższe wnioski są prawidłowe, i czy opisane przeze mnie zjawisko jest jak Dominionowy syndrom taktyki tylko na kasę która wykańcza wszystkich naiwnych próbujących kombinować inaczej ;) Gra niestety nie jest dopracowana, ma sztucznie zawyżony próg wejścia dla początkujących, i całe szczęście, bo działa jak narkotyk i po skończonej partii chcemy od razu zacząć kolejną :) W Dominionie kolejne dodatki zwiększyły interaktywność i zniwelowały taktykę samo złoto. Tak więc przed 51st perspektywy świetlane :)<br />
<br />
<b>Proponowane zmiany</b> Poza wspominanymi korektami technicznymi, jedna, wzmiankowana nie tylko przeze mnie sprawa nie daje mi spokoju - liderzy. Zagrać ich łatwo, wnoszą zasoby, dają punkty, i co budzi najwięcej kontrowersji, ich wymiana jest dodatkowo punktowana. Cena tej akcji jest zbyt niska - rozważyłbym koszt 2 broni.<br />
Druga sprawa - dałbym możliwość wysłania 3 ludzików po kartęAnonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-32656822700842766532010-09-23T22:45:00.000+02:002010-09-23T22:45:10.236+02:00Podjazd na Wilczą poczynionyRegimentarz Ragozdecki po wydarzeniach spod Ujścia dostał pod komendę podjazd rajtarski, by wiernego Kazimierzowi pułkownika Szwelickiego dopaść i pojmać. Niezwyczajny komendą nad rajtarią wielką eksperiencję zdobył i choć zadania nie wypełnił to z życiem uszedł :)<br />
<br />
Niestety w kiepskim oświetleniu komórka nie zawsze stanęła na wysokości zadania, ale z mimo wszystko zdjęcia umieszczam.<br />
<br />
Żeby poznać słabe strony Szweda, a docenić mocne RON umówiłem się z Rafałem na podjazd :) Scenariusz dobraliśmy trochę niezgodnie z zasadami, bo z definicji miała to być obrona przeprawy, wybrałem ze będę strona mocniejsza, a wystawiwszy 6 kompani rajtarii najemnej z dowódcą za 7 pkt, Rafał postawił na 6 pkt polski podjazd kozacko-pancerny z jedna tatarska chorągwią. I tu mnie zmartwił, ponieważ Tatarzy RON będą, a raczej już kosztują 1 pkt za dwie podstawki - w zamian dostając jedynie co drugi oddział weteranów. <br />
<br />
Namówiłem tez Rafała, by przypadek remisowej siły i losowania wtedy dodatkowego efektu scenariusza zastosować nie przed a dopiero po wybraniu scenariusza. I to był strzał w 10 i najpewniej wejdzie do zasad podjazdu - nadał bowiem starciu wyjątkowego kolorytu. Okazało się bowiem ze pułkownik Szwelicki był wczorajszy (dowodzenie -1) i jego głos nie niósł najdalej, w zamian teren przed mostem po Szwedzkiej stronie okazał się bagnisty i równie mocno dawał się we znaki Szwedom.<br />
<br />
Polacy wystawili przed mostem 1 chorągiew na harce, inna flankowała bród, po drugiej stronie Tatarzy, reszta urzutowana w centrum. Ja ustawiłem linie z jazdy na przemian strzelecko - pancerną, niestety przez to bagno popełniłem pierwszy błąd i strzelców z lewego skrzydła dałem na ostrzał harcowników i do końca bitwy na prawny skrzydle i w centrum przed mostem nie mailem już arkebuzerów. <br />
<img src="http://lh6.ggpht.com/_T0Uo1ABFBnQ/TJusOS-tC6I/AAAAAAAABKc/Wj1PxFYqYOc/s640/DSC00067a.jpg" /><br />
<i>Po pierwszej turze - moi strzelcy podjechali za bardzo do przodu podnieceni możliwością ostrzału. Z lewej strony polska chorągiew "wabik", na brodzie siły przerzucone przez Rafała, potencjalny cel arkebuzerów na ich prawej flance prawie wyszedł z pola ostrzału</i><br />
<br />
<img src="http://lh3.ggpht.com/_T0Uo1ABFBnQ/TJusOkJFnwI/AAAAAAAABKg/dvfwIjIis-c/s640/DSC00068a.jpg" /><br />
<i>Przeklęte bagno w centrum, na mojej lewej flance Tatarzy przepłynęli rzekę, pancerni obstawiają most, rajtarzy na lewo blokują Tatarom możliwość wyjścia na tyły a w centrum pierwszy błąd - arkebuzerzy w kapeluszach na prawo od opancerzonych rajtarów.</i><br />
<br />
Rafał wykorzystał to doskonale - od razu przerzucił większość sil na stronę brodu, i zmusił moich strzelców do walki wręcz. Arkebuzerzy trafiający na 3 niewiele zdziałali ostrzałem, ale szarża kompanii na "wabiących" polaków skończyła się potopieniem ich w rzece bez strat własnych .<br />
<img src=""http://lh4.ggpht.com/_T0Uo1ABFBnQ/TJusO3NBrnI/AAAAAAAABKo/67cnAIXRLBg/s640/DSC00070a.jpg" /><br />
<i>Przed walkami w 2 turze - arkebuzerzy zorientowali się że zbyt daleko do przodu pojechali i przeszli do obrony - zwarli szyk by sprawniej manewrować i karakolowali, z miernym niestety skutkiem. Z lewej strony pierwsza walka, manewrowi Polacy niestety uniknęli opancerzonych rajtarów - arkebuzerów już nie mogli</i><br />
<br />
<img src="http://lh3.ggpht.com/_T0Uo1ABFBnQ/TJusO73IR8I/AAAAAAAABKs/GBxC9FC_QsI/s640/DSC00071a.jpg" /><br />
<i>Po trzeciej turze - sytuacja diametralnie zmieniona - dwu kompanijny skwadron arkebuzerów został wycięty w pień, ścigający o włos nie ogarnęli dowódcy, ale dopadli trzecią, bohaterską kompanię którą zdezorganizowali. Od dołu pojawiają się Tatarzy - widm klęski zagląda w oczy Szwedów. <br />
</i><br />
<br />
Całe szczęście inicjatywę mają Szwedzi, - tutaj cały czas dotkliwie bolała Rafała głowa i braki w dowodzeniu :) Nie mógł wydać dwu szarż ponieważ druga chorągiew była za daleko, nie stać go też było na zwiększenie inicjatywy. Moje prawe skrzydło przestało istnieć, na lewym zaś dwu kompanijny skwadron opancerzonych rajtarów ganiał za tatarami ze skutkiem wiadomym :) <br />
<br />
<img src="http://lh5.ggpht.com/_T0Uo1ABFBnQ/TJusc9mCF4I/AAAAAAAABK0/Q4b1HiHWGQ4/s640/DSC00073a.jpg" /><br />
<i>Przed piątą turą - Ragozdecki uciekł na most ścigany przez Tatarów (za daleko by dostali rozkaz szarży) ale skwadron rajtarów zwarł szeregi i wyszedł na pozycję do szarży. Za tatarami polska chorągiew która skończyła właśnie dorzynać arkebuzerów. Za mostem pancerni bawią się w ciucubabkę z rajtarami. Ja w lewo, oni na moją prawą flankę. Ja w prawo - oni na lewej. <br />
</i><br />
<br />
Polakom w końcu brakło miejsca - unikający walki Tatarzy i musieli zatrzymać się na polskiej jeździe która nie dała pola na dalsza ucieczkę - szarża ciężkiej rajtarii doszła! Rezultaty były marne, nawet bez straty podstawki, ale ilością i jakością Szwedów Tatarzy uciekli z pola bitwy. <br />
<br />
<img src="http://lh5.ggpht.com/_T0Uo1ABFBnQ/TJusc8fe5OI/AAAAAAAABK4/5yDmqTZN-Ww/s640/DSC00074a.jpg" /><br />
<i>Po piątej turze - Polska jazda wiedziała czego się po Tatarach spodziewać i odpowiednio ustawiła szyki :)<br />
</i><br />
<br />
Niestety, mimo poświecenia prawie całego dowodzenia na inicjatywę, tę uzyskał Rafał rzucając 0 ... Ja miałem 9 (5 wsparte 4).<br />
<br />
<img src="http://lh6.ggpht.com/_T0Uo1ABFBnQ/TJusddpVdlI/AAAAAAAABLA/-asW8u61rKA/s640/DSC00076a.jpg" /><br />
<i><br />
</i><br />
<br />
Niedyspozycja polskiego dowódcy nie pozwoliła na wydanie 2 szarż na oflankowanych rajtarów i Polacy wybrali manewr rzucając się na most by ustrzelić szwedzkiego dowódce - 5 strzałami trafili 4x dowódcę który miał już 1 trafienie od tatarów. Wszystkie poszły w pancerz :) Rajtarzy karakolowali z pistoletów (z powodzeniem, dobijając polską podstawkę jazdy), niestety strata ta nie załamała morale polskiej jazdy i cala potyczka skończyła się remisem.<br />
<br />
Bitwa była niezwykle pasjonująca, 2 losowe efekty nadały jej niezwykłego kolorytu. System scenariuszy w OIM jest genialny :)<br />
Bylem niezwykle zniesmaczony (nie)manewrowością szwedzkiej jazdy, 4 podstawkowy front był nieruchawy, 2 podstawkowy musiał kręcić i kilka razy przy jednym ruchu - masakra. Na tym tle doborowa i rozproszona polska jazda była wzorem manewrowości. Manewr, manewr i czekamy na inicjatywę, no i bez przepicia - to recepta RON na sukces. Trzymanie linii frontu i cierpliwość - to dewiza Szwedów, przed którymi Polacy mimo wszystko czuli (i słusznie) respekt. A bagno zbytnio mnie przestraszyło - teraz znając zwrotność jazdy parłbym prosto przez bagno - wiele w porównaniu z ciągłymi obrotami bym nie stracił.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-63584025125520947292009-11-05T00:16:00.000+01:002009-11-05T00:16:34.554+01:00Miesiąc albo dwa w pigułceNie piszę tu za często, choć okazje były. <br />
Konto w banku, które likwiduje od czerwca i które posiadam do tej pory zaliczając wizytę w oddziale raz w miesiącu.<br />
Mistrzostwa Europy w koszykówce i wyjątkowo udane wyjazdy do Wrocławia i Łodzi (niestety nie mające poparcia w wynikach reprezentacji).<br />
Nowinki techniczno-społecznościowe jak Nasza Klasa, Blip, Facebook, które na zasadzie słomianego ognia wypalają się szybko.<br />
Początek sezonu koszykarskiego który u mnie objawia się również rozpoczęciem wizyt na basenie :)<br />
I wiele innych, które dawniej skłaniały mnie do napisania kilku zdań. <br />
Czy ten blog ma sens? Mimo wszystko tak. Choć nikt go nie czyta, pozwala czasem na uporządkowanie myśli poprzez przelanie ich w słowa. Na trochę przemyśleń refleksji. I mimo że ostatnio bardziej pasywnie podchodzę do blogów, są widoki na poprawęAnonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-45726714236373379742009-09-08T04:03:00.006+02:002009-09-08T16:30:53.608+02:00Stronghold, czyli Kronikarz baja, a Eurogracz liczyMoje pierwsze spotkanie ze Strongholdem to słowo pisane. Trzewik, autor gry, pióro ma lekkie, język sprawny, i cykl artykułów o grze stał się przebojem na skalę międzynarodową. Wśród opisywanych sukcesów i niepowodzeń jeden fakt przykuł moją uwagę – na pewnym etapie gry gracze byli zmuszani rozegrać kilka tur więcej, mimo że wynik był już oczywisty. Zwycięzca mógł się upajać swym tryumfem, pokonany doceniać klasę zwycięzcy – tylko jakoś nikt się tym nie zachwycił. Wprowadzono więc balans punktów zwycięstwa – i żyli długo i szczęśliwie.<br />
<br />
Drugie spotkanie ze grą było już namacalne – piękna plansza, mnóstwo opcji, jedna lepsza od drugiej, a wybrać można tak niewiele – to już nie krótka kołderka, to gospodarka totalnego deficytu. Mechanika działa zgrabnie, zasady typu „dużo w tłumaczeniu, szybkie w stosowaniu” , pierwsze wnioski i doświadczenia generują potrzebę zagrana raz jeszcze by je potwierdzić. Po prostu świetna gra, dodatkowo wygrywamy. <br />
OK., to wygrajmy jeszcze bardziej – ale jednak atakujący ciśnie. To „bardziej” jakoś się oddala, choć zwycięstwo niezagrożone. Sprytny plan obrońcy spali się dosłownie w katedrze, brakuje nań jednej klepsydry – trzeba bronić się na murach! Szybkie przeliczenie sił – nie obronimy się. Kolejne szybkie przeliczenie – poza jednym odcinkiem, obronimy się na pewno. To mały wyłom, nie odbierze nam zwycięstwa. Tylko zaraz – a co ten atakujący wykombinuje – jakieś rozkazy położył, może mu się uda zdobyć więcej niż jeden mur? <br />
Niedoczekanie – na jednym odcinku i tak przegramy, trzeba zabrać stamtąd kostki i wzmocnić inne, moja natura eurogracza zoptymalizowała przewagi na odcinkach – wszędzie już bezpieczny zapas. Jest OK, a na jednym i tak się nie mogliśmy utrzymać.<br />
Zaraz zaraz, powiedziała moja natura interesująca się wojskowością – przecież tak nie postąpiłby żaden szanujący się dowódca – odpuszczenie muru to podejrzenie o zdradę, zaprzeczenie sztuce wojskowej! Ale przecież musimy to wygrać, ten docinek musimy poświęcić, powiedział Eurogracz i postawił na swoim. <br />
Niebroniony mur padł, pozostałe się utrzymały – liczymy punkty, wygrywamy 14:10 Sukces, grało się świetnie, chce się grać jeszcze. Ocena 9.5, jak to, tylko 9,5? Przecież wszystko takie naj, powiedział Eurogracz? Gracz - Oficer już nie odpowiedział – król ściął go za zdradę, opuszczenie stanowiska i poddanie twierdzy, czego kronikarze już nie opisali … <br />
<br />
Choroba jest znana, więc trzeba ją leczyć, bo ocena gry spadła o 1. Diagnoza – opuszcza się mur atakowany przez wroga najbardziej, ponieważ niezależnie od siły ataku zawsze jest punktowany tak samo. Lekarstwo – uzależnić punkty zwycięstwa od siły, którymi atakujący zdobędzie mury. Eurogracz policzył – zadziała, wystarczy dać odpowiednią wagę. Im silniejszy atak, tym więcej da punktów, więc nie będzie można go bezkarnie odpuścić. Wyrzuty Sumienia Po Straconym Dowódcy przyznały mu rację, ale życia oficerowi to nie wróciło. <br />
Można jednak wrócić honor, który dla wojskowych jest cenniejszy niż życie. Tu jednak potrzeba coś więcej – może zlikwidować skutek, a nie przyczynę – powiedziały Wyrzuty Sumienia Po Straconym Dowódcy, a Eurogracz zaczął od razu liczyć. Rozgrywka była wygrana już 2 tury wcześniej, mimo że atakujący zdobył w nich duże ilości punktów, nie miało to już znaczenia w wyniku. Zaraz zaraz – przecież ten problem miał być już rozwiązany, a rozstrzygnięte gry miały być kończone. A jednak nie, dodatkowo takie ciągnięcie na siłę wygranej partii kosztowało honor i życie Oficera. Życia się już nie wróci, <br />
Eurogracz zaczął więc liczyć by odpracować swoje winy i zwrócić honor oficerowi. Wzór na zakończenie gry okazał się prosty, a Wyrzuty Sumienia Po Straconym Dowódcy po usłyszeniu rozwiązania wykrzyknęły – właśnie mówisz o Honorowej Kapitulacji. Gdybym miał takie wyjście, byłbym bohaterem, nie zdrajcą! Zamiast opuścić stanowisko, poddałbym twierdze na korzystnych warunkach. No i można grać pół godziny krócej, czyli jest szansa na dwie partie jednego wieczoru :) - dodał EurograczAnonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-45618276833952636192009-08-17T22:40:00.003+02:002009-08-17T23:49:04.549+02:00Kaszubkon 2009Urlop, na który czekałem od roku mógł nie dojść do skutku. W firmie bardzo ważny projekt był opóźniony, a osoba zań odpowiedzialna zastępowała mnie podczas urlopu. Stanęło więc na tym, że będę się łączył i pilne sprawy realizował zdalnie. Lepsze to niż nic :)<br />Z W-wy na Kaszuby jechałem przez Kielce - wziąłem córkę i Agę, w W-wie psa i na miejscu byliśmy ok 13. Niestety, okazało się że jest tylko jedna osoba sprzątająca i domek odstaliśmy przed 17. Była w nim tylko jedna szafa na 5 osób, ale miłe towarzystwo szybko pozwoliło zapomnieć o tych niedogodnościach. Ale wielki głośnik na tarasie obok zapomnieć nie pozwalał - na szczęście jego właściciele wyprowadzali się dwa dni później.<br /><br /><span style="font-weight:bold;">Córka</span> - było rewelacyjnie :) Polecam każdemu tatusiowi wybrać się z pociechą bez mamy. Ja co prawda miałem znaczną pomoc Zosi, Agi i Kasi, 3-6h dziennie w tym na obiedzie, ale wspólne śniadania, kolacje, spacery i wiele innych atrakcji - nie do ocenienia. Z drugiej strony wieczory do 22 były wyłączone z grania - następnym razem wezmę córkę na tydzień.<br /><br /><span style="font-weight:bold;">Pies</span> - pierwszą noc spędził w domku, potem jednak lepsza lokalizacja było miejsce pod werandą na smyczy - sprawdziła się znakomicie. Psiarskie warunki były znośne - na ośrodku rządziły dwa jamniki atakujące z werwą każdego nowo przybyłego psa. Im nie ma się co dziwić, ale właściciele jak zwykle dużo gorsi - kusiło mnie by dać jamnikom nauczkę, ale jak to mówią "zabijesz szmatę a za człowieka pójdziesz siedzieć" i biedny Gandalf na smyczy przyjmował kolejne ataki jamników - wytrzymał dzielnie, a z tego co słyszałem podczas jednego śniadania jeden z jamników podszedł troszkę za blisko - i ataki straciły na intensywności ;) <br />Z drugiej strony rezydowało stadko 3 psów, szczekających na mojego na potęgę, więc integracji nie było. Ale problemów również - każdy miał swoją część jeziora i nie wchodziły sobie w paradę. A jezioro - psia rewelacja. Aportowanie patyka z wody - ściana ognia nie byłaby przeszkodą. Spacery po lesie, pływanie za rowerem wodnym - psi raj. Do pełni szczęścia brakowało drobnej inwestycji - małym nakładem można byłoby dokończyć ogrodzenie pod domkiem, dodać furtkę i przekształcić w psi kojec.<br /><br /><span style="font-weight:bold;">Siatka</span> - późne śniadania zabierały mi początkowe sety, ale te 2-3h grania było :) Całe szczęście odbyło się bez poważniejszych kontuzji, nie licząc klika dziurek w stopach :) Rozkręcałem się z dnia na dzień :) - świetna sprawa :)<br /><br /><span style="font-weight:bold;">Kosz</span> - niestety po 3 grach musiałem zrezygnować - tuż przed kolacją, wyczerpująca fizycznie, grożąca kontuzja, ale zadecydowało że nie za bardzo miałem wtedy z kim córki zostawić - ileż można było kombinować. Szkoda :( bo grało się rewelacyjnie, choć warunków czy umiejętności rewelacyjnych nie mam nawet na warunki Kaszubkonu - ujawniło się tam kilku naprawdę dobrych graczy. A zasłony Rysława to już był kosmos :) na tym poziomie :)<br /><br />Na samym końcu <span style="font-weight:bold;">planszówki</span> - tu byłem najbardziej do tyłu. Czas na granie miałem de facto dopiero po 22 - czasami udawało się po obiedzie, ale pies + córka to niezbyt sprzyjająca konfiguracja :) Z drugiej strony dzięki temu nadrobiłem takie gry jak Agricola, czy moje odkrycie Kaszubkonu czyli Roll Through the Ages. Odświeżyłem Brass, Caylus, Wysokie Napięcie, niestety nie udało się poznać Le Havre i Imperial :(<br /><br />Nie mogło też zabraknąć <span style="font-weight:bold;">TtA</span>, choć tylko 5 gier do kilka innych obserwowanych - gra genialna, cały czas nowe sytuacje, jak np. pełna armia pancerna (3 korpusy po 3 dywizje) czyli 6 czołgów i 3 kawalerie w taktyce heavy cavalry powstała by obronić wojnę i zapunktować z eventu tuż po niej. Licząc nietrafiony cel wojny Zbyszka stracił na tym ok 70-80 pkt :) Albo pakt naukowy Valmonta, który wyzerował sobie naukę a nie mająć po najeździe jej przyrostu zablokował Nataniela z nauką na 3 tury :)<br /><br /><span style="font-weight:bold;">Ośrodek</span> - i łyżka dziegciu w beczce miodu - Rumcajs vel Voltomierz czyli nowy kierownik - wielka porażka. Nieprzyjemna persona z anty przykładem podejścia do klienta. Spowodował znaczną rotacje personelu, brak doświadczenia skutkował błedami na recepcji i opóźnieniami w uzupełnianiu posiłków. Wydawanie kluczy do zajętych pokoi, wyciąganie gości z jeziora by tłumaczyli że rezerwację mają tylko na tydzień - gość ewidentnie nie panował nad tym co się działo i zniechęcał klientów. Rok temu Dębrzyno było pewnikiem, teraz jest okazja by rozejrzeć się za innym ośrodkiem - trzeba jednak przyznać że mimo tych niedociągnięć Kaszuby postawiły wysoką poprzeczkę którą niełatwo będzie przeskoczyć.<br /><br />I znów pierwsze o czym myśle po powrocie z Kaszubkonu to kolejna edycja tej niesamowitej imprezy :)Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-84990601076645291312009-02-11T21:07:00.003+01:002009-02-11T21:15:08.163+01:00TtA - trochę przemyśleń nt. kart cz.1Najważniejsze - nie bać się brać kart za 3 akcje. Z epoki I nie warto wychodzic z 2 cudami - zbyt kosztowna inwestycja.<br />Kart jest sporo, poniżej mój subiektywny ranking Cudów, Bohaterów i Ustrojów.<br /><br />Cuda A:<br />Piramidy – akcja się zwróci, najlepszy z cudów.<br />Biblioteka Aleksandryjska – gdyby nie 4 akcje budowy, postawiłbym ją ponad piramidami.<br />Wiszące Ogrody, Kolos – chyba lepiej poczekać na cuda z epoki I.<br />Bohaterowie A:<br />Arystoteles – mój faworyt. Wiedza na początku jest mocno deficytowa.<br />Juliusz Cezar – militarne akcje doceniam coraz bardziej. +1 siły też miłe.<br />Homer – ładnie punktuje i pozwala tanio budować wojsko. <br />Aleksander Wielki – najbardziej może zwiększyć siłę militarną.<br />Mojżesz – na początku ludność i tak kosztuje mało jedzenia.<br />Hammurabi – aż się prosi, by go zaatakować. Już wolę bez bohatera.<br /><br />Cuda I:<br />Uniwersytet Karoliński – 2 żarówki piechotą nie chodzą w I epoce.<br />Bazylika Św. Piotra – tylko 2 akcje i rozwiązuje problem buziek do końca gry.<br />Taj Majhal – 1 pkt. Zwycięstwa więcej od bazyliki, ale bez buziek.<br />Wielki Mur – dużo akcji potrzebnych, daje wszystkiego po trochu, do zastanowienia.<br />Ustroje I:<br />Monarchia – od biedy można na niej skończyć zmiany ustrojowe. <br />Teokracja – szkoda czasu i zasobów.<br />Bohaterowie I<br />Leonardo da Vinci – daje żarówki i kamień – dla pokojowych graczy.<br />Fryderyk Barbarossa – jak znalazł dla agresywnych graczy. <br />Krzysztof Kolumb – może odkryć naprawdę cenną kolonie. Idealny do zastąpienia dobrego wodza A pod koniec epoki I.<br />Joanna Arc – czasami może wybawić gracza z małą siłą.<br />Michał Anioł – wygrywa grę na II epoki, w pełnej to przedwczesny finisz …<br />Czyngis Han – dla wyjątkowego fanatyka.<br />cdn.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-29316268747567880992009-02-02T21:11:00.006+01:002009-02-04T22:33:24.321+01:00Gra planszowa styczniaW styczniu tak byłem pewien zwycięzcy, że już pod koniec miesiąca chciałem już robić wpis. W końcu co może przebić 33 partii Dominiona przy 39 zagranych wogóle? I co z tego że 2/3 on-line, skoro w dobrym i znanym z realnego świata towarzystwie?<br />A jednak, jest taka gra. <strong>Through the Ages</strong>. Znów tylko dwie partie, ale jakie :) Coraz bardziej się przekonuje że podstawa w tej grze to opanować jej losowość i nie dać sie ponieść kartom. Lepiej wybrać jedną droższą i konkretną niż 2 tanie i też niby dobre :). Kusi teraz rozgrywka w 4 osoby, i bardziej militarnie nastawieni gracze - w pokojowym środowisku czuje się jak ryba w wodzie i czas na kolejne wyzwania. W końcu jakaś gra musi też zostać grą 2009 roku ;)Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-53402311417780681452009-01-12T12:21:00.005+01:002009-01-21T13:33:04.686+01:00TtA na UrsynowieTym razem pomyślałem, by pojechać samochodem. Ale ten stał w warsztacie i w sumie bez żalu udałem się metrem. Po godzinnej lekturze i 15 min spacerze po Ursynowe mogliśmy z bazikiem i Ola przystąpić do Through the Ages. Zacznę od końca - była to jedna z lepszych moich partii w TtA, i z największymi wachaniami sytuacji, mimo tylko jednej udanej agresji. <br />Zacząłem moją ulubioną strategią 4 koplanie - 2 farmy, Homer dawał mi punkty a piramida akcje. Niby wszystko szło dobrze, miałem węgiel, problem z żarciem rozwiązały farmy za 3, choć trochę mnie one opóźniły, ale bazik z Cookiem odjeżdżał w punktacji, Ola zablokowała mi lepszą piechotę i podkradła Newtona, oboje zmienili ustrój i militarnie poszli do przodu, a u mnie jakiś marazm się pojawił. Leonardo zszedł mi pechowo, jedna karta więcej i miałbym go kolejke dłużej, a tak brak jednej żarówki dręczył mnie 3 kolejne kolejki i opóźnił wprowadzenie demokracji co najmniej o 2 kolejki :(.<br />O dogonieniu Bazika dawno już przestałem marzyć, na szczęście przeprowadził on udany najazd na Ole zakończony smiercią Newtona, który mocno przyspieszał rozwój naukowy Oli, a mi obierał nadzieje na 2 miejsce. Ja cały czas dołowałem militarnie, ale miałem na szczęście na ręku karty obrony, które pozwalały czuć się w miare pewnie, a Ola z bazikiem nie gali zdarzeń którwe nie pemiują z reguły takiej postawy ;)<br />W końcu wprowadziłem demokracje, przedostatnią kartą był Einstein, który mimo to dał mi w 2 kolejki sporo punktów zwycięstwa. Zagrałem 4 wynalazki, ukończyłem cud za 26 pkt i nagle okazało się że zamiast walczyć o 2 miejsce gonie Bazika :) Decydujące były wydarzenia - kolonizacja za 11 pkt zwycięstwa w moim ostatnim ruchu - powięciłem całe wojsko i zdobyłem kolonie - a przede wszystkim bazik nie miał dobrej reki, a mnie podpasowało ostatnie wydarzenie i jedno wrzucone przez Ole i jakimś cudem nadrobiłem dystans (ten wynosił nawet ok 50 pkt w momencie śmierci bazikowego Cooka).<br />Niestety, po skończeniu kart 3 ery nie odrzuciliśmy kart II i rolników - tłumaczy nas troche że dochodziła druga w nocy. Trudno, na pierwszy rzut oka wydaje się że nie miałoby to wływu na wynik.<br />Kluczowym momentem w grze był fakt, kiedy bazik osiągnął znacząca przewage militarna i nie atakował. Ja miałem co prawda mocne karty obrony, ale na drugi atak by nie starczyło. No i Ola nie miała ataku kiedy wykosztowałem się na kolonie - ale właśnie dlatego nie lubie Hammurabiego ;) <br />Na koniec okazało się że w dni robocze metro nie działa, a nocnymi dotłukłem się do domu na 4 rano - odrobiłem 2h zaległej lektury :) Jeszcze tylko spacer z psem ...Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-8260640844908248402009-01-05T11:16:00.002+01:002009-01-19T12:24:13.483+01:00Gra planszowa roku 2008186 rozgrywek, z czego większość na Kaszubconie i późniejszych, została już opisana. Tym razem podium szerokie, 8-miejscowe.<br />8 miejsce - Razzia! 8 gier<br />7 miejsce - Manoeuvre 14 gier<br />6 miejsce - Race for the Galaxy 8 gier. Po pierwszym półroczu byłaby na 2 miejscu, potem już nie trafiła do mnie. Nie odmówię, ale też i nie zaproponuje rozgrywki w tę pozycję.<br />5 miejsce - Dominion 13 gier. <br />4 miejsce - Tygrys & Eufrat 5 gier. I cały czas mam niedosty tej pozycji.<br />3 miejsce - Through the Ages: A Story of Civilization 6 gier. 2 miesiące wystarczyły by wskoczyć na ścisłe podium. W tym roku pewnie stoczy morderczą walkę z Dominion o 1 miejsce.<br />2 miejsce - Brass 11 gier, też głównie w pierwszym półroczu. Gra świetna, posiadająca 2 oblicza, <br />1 miejsce - <strong>Agricola</strong> 16 gier. Nic więcej nie trzeba dodawaćAnonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-1075219158326423652009-01-01T12:09:00.001+01:002009-01-17T12:26:50.445+01:00Gra planszowa grudniaGrudzień nie obfitował w granie planszówkowe, tylko 8 rozgrywek z czego 5 szybkich w Dominion. To znakomita gra, ale musi ustąpić prawdziwemu królowi, jak wilki lwu. Gdy na arenę wchodzi <strong>Through the Ages: A Story of Civilization</strong>, nic innego się nie liczy - dwie rozgrywki trzyosobowe pozwalają zaliczyć grudzień jako udany planszówkowo, zwłaszcza że pozostała partyjka to Agricola - czyli mój absolutny Top Three gier. <br />A oba wieczory z <strong>TtA</strong> znakomite, wyrównane, w doborowym towarzystwie -dokładnie tak to powinno wygladać zawsze :)Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-37510252135710418732008-12-27T12:15:00.000+01:002009-01-17T12:26:17.642+01:00Gra planszowa listopadaGdy z 23 rozgrywek 8 jest w jedną z gier, a kolejna może się poszczycić tylko 2 partiami, wynik powinien być oczywisty. A nie jest, bo nuworysz rzucił wyzwanie królowi. I jednak wygrał, tym razem wyżej cenię 8 rozgrywek w <strong>Dominiona</strong> od 2 Agricoli, ale tylko dlatego że były to moje pierwsze partie. W końcu kupiłem <strong>Dominion</strong>, Agricolą trochę się nasyciłem a rządza gry w nową pozycję jeszcze nie wygasła. <br />Gdzieś z tyłu czaił się jeszcze Through the Ages, ale jedna rozgrywka to troszeczke za mało.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-23413611914231958612008-11-01T12:27:00.004+01:002009-01-17T12:37:58.809+01:00Gra planszowa październikaPaździernik = Gratislavia, przynajmniej jeśli chodzi o moje granie w tym miesiącu. Na wyróżnienie zasługuje tym razem nie jedna gra, ale projektant - Reiner Knizia, 6 z 11 gier w które grałem to jego pozycje. Ale każda po jednym razie więc nie mogły zagrozić <strong>Wysokiemu Napięciu</strong>. Tak, w końcu zagrałem w <strong>Wysokie Napięcie</strong>, i to dwa razy. Ta gra zawsze była odrzucana przez znajomych, zawsze znalazła się jaka nowa gra do poznania, a ja odczuwałem coraz większy niedosyt. Całe szczęście nie pozostał on w pełni zaspokojony i cały czas pałam rządzą wygrania w <strong>Wysokie Napięcie</strong> ;)Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-37299277192988627212008-10-13T23:07:00.001+02:002008-10-17T01:27:04.541+02:00Gratislavia IILubię Wrocław, więc po bardzo pozytywnych wrażeniach na Pionku decyzja by jechać na Gratislavię była oczywista. Jednak w ostatniej chwili pojawiła się perspektywa że jednak nie pojadę. Perspektywa miała 4 miesiące, 4 łapy, co 4 godziny srała, za to sikała co 2 :) Jednak udało się to załatwić logistykę, więc ruszając o 4 rano zabrałem Samura i Costiego i w drogę.<br /><br />Obawiałem się jazdy trochę ponad 2 tygodnie po skręceniu prawej nogi, ale okazało się że nie było tragicznie. Kostka odzwyczajona ostatnimi czasy od systematycznego ruchu pod koniec co prawda sygnalizowała swoja obecność, ale trasa jej posłużyła bo zeszły nawet resztki opuchlizny. A jechało się nieźle mimo wysypu fotoradarów na trasie – tylko raz Costi mnie zagadał i zgubiliśmy drogę :). Na miejscu Samur po telefonie do przyjaciela umówił nas z Magmą i dzięki niemu zaparkowaliśmy przed Politechniką. Tuż po nas przyjechał mst, i ta kolejność okazała się potem decydująca ;)<br /><br />W międzyczasie Magma pokazał nam hostel, gdzie się z Costim udaliśmy zgodnie z dewizą „przezorny zawsze ma gdzie spać” ;). Było to może 4 minuty od politechniki, okazało się dużym mieszkaniem w starym budownictwie, świetnie urządzonym i dobrze pomyślanym. Zapowiedzieliśmy resztę ludzi, dostaliśmy miejsca na górze piętrowych łóżek, i usatysfakcjonowani miejscówką poszliśmy grać, strojąc się też w nowe poznańskie koszulki. <br /><br />Zacząłem od Wysokiego Napięcia, gdzie wygrał Yog, potem postanowiłem przenieść się na Kniziaton. Sympatycznie pomyślany, rozgrywki z większymi emocjami bo i wynik istotny – po 4 partiach(Razzia!, Circus Flohcati, Blue Moon City i Przez Pustynie) i sporej ilości punktów przy Kingdoms nie dość że dałem ciała maksymalnie, to jeszcze graliśmy ze „szpionem” który notorycznie odchodził od stołu i przeciągał rozgrywkę ;) Po tej klęsce zagrałem m.in. z liderem punktacji Mst w Tygrys i Eufrat, Mst wygrał i przyjemnie było obserwować go w akcji. Już na luzie 2 lekkie partyjki 2-osobowe, by podczas drugiej w Zaginione Miasta Steady ku mojemu osłupieniu podszedł i oznajmił że jak wygram partię to i cały konkurs. A że gra mi podeszła, to i się udało :) <br /><br />Wieczorem grupowo udaliśmy się do knajpy, prowadzeni przez Steady’ego chyba po spirali, bo krążyliśmy niemiłosiernie po Wrocławiu. W końcu udało się nam dotrzeć na miejsce, kosztując gruzińskich specjałów i poznając grę Finto. Na miłe zakończenie dnia udaliśmy się do Spiżu, gdzie przetestowałem piwo miodowe – test zakończył się postanowieniem by następną Gratislavie zacząć już w piątek w Spiżu :)<br /><br />Drugiego dnia postanowiłem odpocząć od konkursów i w rewelacyjnej sali Horrorowej siałem terror dwiema partiami Agricoli, najpierw dwuosobowo z Wiewiórką potem z 3 debiutantami w tym z moim kuzynem by miło zakończyć dzień partią Wysokiego Napięcia, gdzie wygrał Yog. Równolegle Costi wygrał turniej Maneouver, tylko Samur się wyłamał i nie wygrał nic ;)<br /> <br />Powrót przebiegał spokojniej, ruch był większy a i zatrzymaliśmy się by coś zjeść. Costi z Samurem gadali o grach komputerowych a ja chyba po raz pierwszy w życiu poczułem się staro, będąc w branży IT a nie rozumiejąc tego slangu. Na szczęście Costi pozbawił mnie kompleksów, pytając co to jest eurogra – jak widać nie można wiedzieć wszystkiego ;)Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-88923680816642133302008-10-03T11:07:00.000+02:002009-01-19T11:16:22.894+01:00Gra planszowa wrześniaTym razem tematem przewodnim był Pionek, co nie przeszkodziło na podium wskoczyć grze z innego wieczoru, czyli Saboteur. 4 szalone rozgrywki przy piwie - ta gra idealnie się do tego nadaje :)<br />Na drugim miejscu Agricola - 3 partie i mocna ugruntowana pozycja. I tylko 2 miejsce, skoro zwycięzca również miał 3 partie?<br />Oznacza to, że do akcji wszedł <strong>Through the Ages: A Story of Civilization </strong>. Też 3 rozgrywki, każda jeszcze mocno przesterowana, ale równie mocno satysfakcjonująca, a jeszcze mocniej wpływająca na rządze kolejnych gier. Niestety, "waga" rozgrywek, czyli długość i "mózgożerność" nie pozwala na częstsze rozkosze obcowania z <strong>Through the Ages </strong>:(Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-41157603870589992772008-09-09T10:50:00.001+02:002009-01-19T11:06:46.545+01:00Gra planszowa sierpniaSierpień to Kaszubkon, i mnóstwo gier - 56, wiec tym razem bedzie szerokiem 5-miejscowe podium. Zacznę od 5 miejsca, czyli Razzia! Chwiler, ale bardzo sympatyczny i cały czas sprawiający mi dużo frajdy.<br />4 miejsce - Manoeuvre. Ta gra ma coś w sobie, niby za nią nie przepadam, niby wiem jak grać ale nie lubie grać w ten sposób, ale siadam jednak do tej pozycji - 4 rozgrywki.<br />3 miejsce - Caylus. 3 rozgrywki, mój poziom gry w końcu był jaki-taki i mogłem nawiązać walkę. No i niedostyt tytułu został zaspokojony :)<br />2 miejsce, niespodziewanie - Puerto Rico. Niby tylko 2 partie, ale jakie. Nie dość, że w końcu opanowałem tę grę i to ja kierowałem grą a nie na odwrót, a rozgrywkę z Wiewiórką, Costim i Duchem będe pamiętał wyjątkowo długo :).<br />A zwycięzcą została - <strong>Agricola</strong>. 5 gier, każda bardzo sympatyczna, w rożnorodnym ale zawsze zacnym gronie. Zacząłem grać z kartami i to jest sól tej pozycji. Zasłużony lider.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-15379770481784791642008-09-08T02:36:00.001+02:002008-09-09T13:18:26.480+02:00Pionek w rytmie sinusoidyDo tej pory Pionek nie jawił się zbyt atrakcyjnie by się nań udać – dużo bliżej jest na Politechnikę, można zagrać tam w każdą wolną chwile weekendu praktycznie. Jednak Kaszubkon pozostawił po sobie tak dobre wrażenie, że jeszcze na nim podjąłem decyzje – jadę na Pionek. Nie samymi grami człowiek żyje, więc postanowiłem poznać „to coś” Pionka, czyli atmosferę w Gliwicach.<br /> <br />Tym razem postanowiłem wziąć kierownicę we własne ręce, a w poszukiwaniu współpasażerów podjąłem drugą dobrą decyzję – jechać przez Radom I Kielce. W W-wie zabrałem Costiego, w Radomiu czekali Vappor i BMC, a w Kielcach Squirrel z Cyrylem. I już w aucie okazało się w czym jest siła Pionka – to jego uczestnicy, a szczególności pomarańczowe koszulki :) Wiewiórka zdecydowanie umiliła i tak wesołą do tej pory podróż – jej zalety pozwalała docenić zwłaszcza dynamiczna jazda w sporym ruchu :) Dopingowany okrzykami Squirrel wycisnąłem z samochodu znacznie więcej niż zwykłem to robić na co dzień ;) a reszta chłopaków była wniebowzięta.<br /><br />Niestety wszystko co dobre za szybko się kończy, a my zeszliśmy sinusoidą ze szczytów na samo dno – podjechaliśmy pod hotel Tiffany. No i się okazało, że nasza rezerwacja już wyszła – znaczy się rezerwacja była, ale wolnych trójek już nie :) Mimo to zapłaciliśmy – powiedziano że jak wrócimy wieczorem to trójeczka będzie na nas czekać. Okazało się to dwójką z dostawką – ale ci którzy przyjechali dopiero wieczorem mieli ponoć większe problemy i musieli szukać innego lokum. Zaś szczytem wszystkiego była propozycja 2 dwójek zamiast trójki ... w cenie 2 dwójek czyli prawie 100 zł drożej! Po tym nawet sympatyczna sala konferencyjna nie ratuje w moich i costiego oczach tej miejscówki – zwłaszcza że cena i jakość śniadania były odwrotnie proporcjonalne do siebie – i to nie w stronę „mało płacisz dobrze jesz”. <br /><br />Na szczęście nie zraziło nas to, bo doskonale wiemy że sinusoida idzie potem do góry. Pojechaliśmy więc na Pionka z Browarionem, zostawiając u niego nasze bagaże. Na wejściu zaszokowała nas opłata – aż 200 gr. Zapożyczyłem się więc i zacząłem chłonąć atmosferę imprezy wraz z bułką na drugie śniadanie. Musiałem chyba wyglądać bardzo samotnie bo od razu zacząłem przyciągać pomarańczowe koszulki – to chyba najlepsza metoda by je wszystkie bardzo szybko poznać :) Długo nie dałem się zmolestować, ale jak skończyłem jeść to i wymówka się też skończyła i niestety musiałem w coś zagrać. Poszczęściło się ... Squirrel i dzięki temu poznałem Konfrontacje Władcy Pierścieni. Ma dwie zalety – Śródziemie i krótki czas gry – niestety uległem Wiewiórce i pierścień trafił do miejsca przeznaczenia.<br /><br />I w końcu nadszedł czas na danie główne – akademia Don Simona pt „Nie będę już cierpiał jak ktoś napisze zagram w Through the Ages ale z osobami które już grały”. Jak wielkie poczucie krzywdy było w narodzie świadczy 16 osobowa frekwencja ;) Po ok. 40 minutowym wykładzie przyszła kolej na praktyki – te na początku niemrawe, stopniowo nabierały rozpędu. Don Simon dwoił się i troił, ale gier było 5 i przez to zrobił się spory down-time. No ale ta gra tak ma, mimo to ląduje u mnie na pierwszym miejscu w kategorii miodność i satysfakcja z grania - przypomina Cywilizację sprzed 20 lat pod tym i innymi względami. Dla mnie gra Pionka. Pierwszą rozgrywkę wygrał dla mnie Michał Anioł, w drugiej(następnego dnia) byłem ostatni, ale satysfakcje miałem jakbym wygrał bo udało mi się zbudować niezły potencjał, nabierając przy tym doświadczenia. Fascynujące w TtA jest to jak szybko rzecz w której czujesz się mocny staje się twoją najsłabszą stroną – przypomina to trochę kurs żeglarski gdzie jak ktoś koryguje kurs łodzi to kończy się to zwrotem w drugą stronę i płynięciem wężykiem. <br /><br />Ale szczyt sinusoidy osiągnęliśmy znów w poznańskim towarzystwie, kiedy wraz z Seneszelem, Demnogonisem i Westwoodem (ten co prawda z Krakowa ale to prawie to samo) udaliśmy się do ukraińskiej knajpy. Za miesiąc jedziemy z costim walczyć pod Kamieńcem a w Gliwicach poczuliśmy już zew Ukrainy. Knajpa jakby żywcem wzięta stamtąd, wliczając obsługę i jakość jedzenia - miód i piwo pszeniczne w gębie. Poczułem się jak w niebie, w błogostanie odpadliśmy z costim w elimicjacjach w turnieju wiedzy i jedyne na co mnie było stać to obserwować zmagania finałowe. Moim faworytem był Draco, niestety poległ na rokterowej poezji inspirowanej Kaszubkonem. Wielkie brawa dla WC i ujka za turniej – pomysł i wykonanie przednie. <br /><br />Niestety sinusoida zjeżdżała już w dół – trzeba się było zabierać, zakwaterować i pieszo pospacerowaliśmy w stronę Knajpy. W porównaniu do Gliwic W-wa to dziura – po drodze widzieliśmy kilka bardzo interesujących lokali, niestety Knajpa nie trafiła do tej kategorii. Nie było tam jednego miejsca odpowiedniej wielkości i potworzyły się lokalne koła zainteresowań zamknięte choćby z przyczyn brakomiejscowych na nowoprzybyłych. BMC i vappor którym nie dane było skorzystać z ukraińskich uciech skonsumowali pizzę, ja z costim rozważaliśmy wyższość ukraińskiego pszenicznego piwa nad ofertą Knajpy i stwierdziliśmy że najlepiej będzie wycofać się do Tiffany i pomanewrować. Sinusoida ruszyła więc w górę, ja powstrzymałem swoje zapędy i w końcu pokonałem costiego, niby francuzami, ale kostki mi nie sprzyjały. Manouvre to dobra gra, ale nie w moim typie.<br /><br />Ostatnią atrakcją wieczoru był Brass – w końcu doczekaliśmy się na Wiewiórkę i wraz z costim i Akakusem zaczęliśmy kopać kanały i układać szyny kolejowe. Odpuściłem już eksperymenty i trochę narobiłem nadszarpniętą w Dębrzynie opinie – co prawda costi miał pretensję że tłumaczyłem skrótami myślowymi, ale w końcu załapał o co biega w tej grze a i najgorzej mu nie poszło :) Miałem jeszcze ochotę na Through the Ages ale jakoś sprowadzono mnie do pionu – chłopakom chyba nie uśmiechało się wracać z niewyspanym kierowcą.<br /><br />Rano śniadanie czyli dołek sinusoidy – jajecznica czy kiełbasa taka sobie, trochę serka topionego i dżemik, przynajmniej chleba nie limitowali. Na poprawę humoru zdaliśmy pokój i pojechaliśmy na Pionek. Tym razem już nie dałem się odwieść od TtA, potem Caylus Magna Carta i na szybko żółwiki, Ligretto football, Flix Mix, pamiątkowe zdjęcie. Zlot zakończyły Wojny Ryżowe - te nabyłem specjalnie na Pionek zwiedziony obietnicą, i okazało się że było warto. Co prawda karty opisane fatalnie – jakby był sam skrót opisu działania bez zasadniczej treści, ale dało się grać zwłaszcza dzięki zaangażowaniu Squirrel w wyjaśnienie zasad. Użyłem całej swojej perswazji politycznej i już w połowie gry Beata, Veri i costi stwierdzili ze trzeba bić lidera. Mój dajmio stoczył kolejno 2 pojedynki, oczywiście wygrane, nawet mimo losowania remisu :) Nie pozostałem dłużny i pokonałem dajmio Beaty, niestety nie skończyliśmy rozgrywki, więc wszystko się mogło zdarzyć – mimo tak zmasowanego ataku gra ma mechanizmy pozwalające go przetrwać.<br /><br />Na zakończenie rozegraliśmy kilka testowych gier jak "Ustaw krzesła", "Zbierz plakaty", "Znieś ławkę" "Zanieś materace do budynku obok" i poszliśmy z costim pokazać vapporowi i BMC ukraińską knajpę. Chłopaki już nie popełnią błędu i nie będą jeść pizzy w Gliwicach. Sinusoida skierowała się w dół a my do auta, niestety bez Squirrel. Przez to było nudno, chłopaki tylko od czasu do czasu wspominali jak to było fajnie z Wiewiórką na tylnim siedzeniu :)Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com32tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-45462292004766018412008-07-19T21:20:00.001+02:002008-09-04T21:24:09.019+02:00Zwycięstwo na froncie Giga<strong>Przeciwnicy:</strong> <br />Marszałek Dystans i generał Czas. Groźna i bardzo niebezpieczna para przeciwników, walcząca zawsze razem. Dodatkowo często podczas walki doskwiera V kolumna „Tłok”. <br />Dywizja „Ragozd” armii „Schenker”: Jednostka po półtoramiesięcznej przerwie w walkach wyszła trochę z wprawy, testowe poligony potwierdziły że przygotowanie nie jest wzorowe. Uzbrojenie jednostki jest uniwersalne, choć świeżo wymienione – napęd i opony Racing Ralph mają za sobą niecałe 800 km walk.<br /><br /><strong>Miejsce bitwy:</strong><br />Powerade MTB Maraton, Międzygórze, Front Giga: 82 km, 2520m przewyższeń (oficjalnie, ponoć było więcej). Trasa średnio trudna, z długimi, wymagającymi podjazdami. Pogoda sprzyjająca planowanej operacji, bez upałów i bez deszczu. Nawierzchnia głównie szutrowa, luźna.<br /><br /><strong>Przebieg starcia:</strong><br />Dowództwo zdając sobie sprawę z większych wymagań na froncie Giga postanowiło za zadanie pokonanie Dystansu, bez specjalnego przejmowania się Czasem. Przy okazji można było wykorzystać sprzyjającą okoliczność, że w tym roku działalność V kolumny „Tłok” na tym odcinku została znacznie zniwelowana. Wątpliwości czy jednostka poradzi sobie przed takim wyzwaniem jednak pozostały i były praktycznie do końca, jednak nawet pogoda nie dała pretekstu by przesunąć oddział na łatwiejszy odcinek Mega. <br /><br />W okolice działań dywizja została przerzucona wraz z dwiema innymi I korpusu „BZ” – „Daniel” i „Palec” dzień wcześniej. Tutaj w ośrodku Gigant nastąpiła koncentracja armii z dywizją „Magda” II korpusu „Poznań”. Oczywiście nastąpiła wymiana doświadczeń między jednostkami i opracowanie planu ataku następnego dnia, uwzględniając dywizję „Robert” II korpusu która miała dołączyć już przed startem. Armia postanowiła skoncentrować się na odcinku Mega, wykorzystując odwrócenie uwagi przeciwnika moim atakiem na Giga.<br /><br />By uprzedzić V kolumnę, atak na froncie Giga zaczynały się tym razem pół godziny wcześniej. Przygotowania trwały od rana – czyszczenie sprzętu, kontrola ciśnienia, uzupełnianie zapasów. Te mogłem zabrać mniejsze, bo odpuszczenie Czasu by skupić się na Dystansie daje możliwość skorzystania z punktów zaopatrzenia na planowanej trasie ataku. Nieokreślona pogoda była powodem że zdecydowałem się na walkę w długim rękawie, biorąc ze sobą też krótki i kurtkę przeciwdeszczową. Zarówno bluza jak i pogoda okazały się cieplejsze niż się wydawało i zmiana wyposażenia została dokonana na pierwszym punkcie zaopatrzenia.<br /><br />Początek natarcia był świetny – do boju zagrzewały jednostki uderzające dopiero w drugim rzucie na froncie Giga, można było się nie obawiać ataku V kolumny – atak zaczynał się długim podjazdem. Zgodnie z taktyką rozważnego korzystania z sił moja dywizja posuwała się a ariergardzie natarcia, jednak po kilkunastu minutach okazało się że mimo wszystko optymalne tępo ataku jest szybsze niż kilku innych oddziałów. Niestety, na samym początku zawiodła kompania zwiadowcza „Pulsometr” – okazało się że skończyło się zasilanie i pododdział do końca walk pozostał bezużyteczny. Dokuczliwy było zwłaszcza brak ciągłej informacji o przeciwniku „Czas”. Druga kompania zwiadu „Sigma” przejęła częściowo te obowiązki, ale kosztem zwiększonego bałaganu logistycznego. <br /><br />Atak rozwijał się pomyślnie nawet mimo próby uderzenia V kolumny. Już po nieco ponad godzinie pojawiły się pierwsze jednostki frontu Mega, atakujące na wspólnym tu jeszcze odcinku. Posuwały się co prawda pojedynczo, ale podczas zjazdu jedna z nich tylko o 1-2 sekundy zdążyła uprzedzić atak sabotażystów wyprzedzając mnie tuż przed zwalonym przez nich drzewem który zwężał trasę zjazdu do single-tracka. Mogąc pominąć Czas, a uwzględniając ostrzeżenia o niestabilnych szutrach na zjazdach, jeszcze większy nacisk na nich kładłem na bezpieczeństwo niż szybkość. <br /><br />Pierwsze problemy zaczęły się ok 36 kilometra, podczas najdłuższego z podjazdów. Kompania „Kolano” batalionu „Lewa Noga” zaczęła sygnalizować kłopoty. Po jakimś czasie podobne sygnały dochodziły również z kompanii „Kolano” drugiego batalionu. Problem narastał – jednostki te słynęły w całej armii jako wyjątkowo problemowe, ale tym razem charakter kłopotów był trochę inny. Niestety, zatrzymało to na kilka minut natarcie całej dywizji, z czego były jednak zadowolone kompanie „Krzyż” i „Tyłek” z batalionu zaopatrzenia. Atak szybko został wznowiony, jednakże do momentu pokonania całego podjazdu niezbędny był jeszcze jeden postój.<br /><br />Niedaleko za szczytem był kolejny punkt zaopatrzeniowy i miejsce, gdzie oba fronty się rozdzielały. Dywizja uzupełniała zapasy nieśpiesznie, dając dłuższą chwilę wytchnienia najbardziej utrudzonym pododdziałom. Po dłuższej chwili nadciągnęła też dywizja „Palec” i po szybkiej wymianie doświadczeń bojowych kontynuowała natarcie. A w dowództwie mojej dywizji trwał dylemat – czy jednostka podoła trudom Giga, czy też złamać rozkazy i zjechać na front Mega. Gdyby, jak wcześniej, rozkazy pozostawiały dowolność wyboru, fatalne morale dywizji by przeważyło. Tym razem jednak sztab uznał że atak jeszcze jest możliwy, a ew. wycofanie będzie możliwe przecież w każdej chwili. <br /><br />Natarcie zostało więc wznowione w kierunku Giga, i od razu cała dywizja tego pożałowała. Równie długi zjazd co podjazd był po mocno wystających kocich łbach, i jednostka od razu zaczęła marzyć o przezbrojeniu w sprzęt amortyzowany również z tyłu. Jest to jednak równie realne jak zamiana wszystkich Hummerów na Rosomaki w Afganistanie ;) Atak trwał jednak cały czas mimo stosunkowo żałosnego tempa, by w końcu teren zrobił się bardziej sprzyjający – malownicze trawersy z pięknymi widokami. Dobre zaopatrzenie dało znać o sobie i od razu morale dywizji wzrosło a natarcie nabrało animuszu, zwłaszcza na w końcu wspaniałym zjeździe. Szuter poprzecinany drewnianymi belkami odpływów pozwalał na osiągnięcie wspaniałego tempa ataku, całe szczęście że kontrwywiad działał lepiej niż w Afganistanie i oznaczył taśmami niebezpieczne miejsca gwałtownych zakrętów. Odpowiednio wcześnie wyhamowywały one tempo natarcia pozwalając bezpiecznie zmienić jego kierunek.<br /><br />Następny podjazd koło Jaskini Niedźwiedziej mimo dotychczasowych kłopotów dywizja pokonywała powoli, z przestojami, ale już rutynowo, docierając w końcu do trzeciego i ostatniego punktu zaopatrzenia. Tam była kuszona zabronionym przez Konwencje Genewską podczas działań zbrojnych paliwem „Piwo”, ale własne zapasy innego wysokowydajnego paliwa „Born” pozwoliły nie ulec tej pokusie. Dywizja pobrała więc tylko standardowe uzupełnienie do własnych zapasów i pokrzepiona informacjami że został tylko jeden nieduży podjazd a potem już tylko w dół, ponowiła atak.<br /><br />I wtedy dowództwo zmroził sygnał z plutonu „Ścięgno” kompanii Kolano batalionu „Prawa Noga” – jest źle. Ten oddział miał już na sumieniu kilkumiesięczne przerwy w działaniach bojowych całej dywizji, na szczęście faktycznie został już tylko jeden podjazd, a raczej podejście. W tej formie ataku pluton nie protestuje, tak jak i podczas zjazdu. Niestety, bez niego natarciu ciężko nabrać impetu i tylko w sprzyjającym terenie toczy się głównie siłą rozpędu. I gdy pozostałe pododdziały raportowały wysoką skuteczność nowego paliwa i pełną gotowość bojową, skuteczny szybki atak nie był możliwy. W końcu dywizja osiągnęła cel, w stanie krańcowo różnym – dwie straszliwie wyczerpane kompanie i reszta jednostek na ich tle wyglądająca jak po lekkim poligonie. Z jednej strony sukces i zrealizowanie planów, z drugiej rozczarowanie niewykorzystanym potencjałem. <br /><br />Po zakończeniu działań bojowych na odprawie i podsumowaniu działań okazało się że dywizja „Magda” została wyróżniona, jako druga w swojej klasie, awansując do grona elitarnych, gwardyjskich oddziałów. Mimo tego i mimo wszelkich problemów, najlepiej został doceniony wysiłek mojej dywizji, która po raz kolejny okazała się najbardziej efektywna, ale po raz pierwszy na tle całej armii a nie jednej czy dwu dywizji.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-91617881327907677052008-06-01T23:30:00.001+02:002008-06-03T22:06:48.940+02:00Szybkie numerki w Nałęczowie1 czerwca – dzień dziecka. Niektórzy uważają, że powinien być do dzień wyjątkowy. Dla mnie wyjątkowy jest każdy dzień z moją córką, więc pozwoliłem tego dnia wykazać się dziadkom. 2,5 latka fascynuje wszystko, słoń w oddali jest mniej ciekawy niż barierka w zasięgu ręki, a większym świętem od taty jest babcia :) Pojechałem więc jak zwykle pod prąd, do Nałęczowa, namówiony przez Palca – 150 km, niedaleko, szybki numerek.<br /><br />Faktycznie, Palec prowadzi szybko, na miejscu byliśmy o 9:30. Standardowe przygotowania, i ustawiamy się w sektorach. Palec w D, ja w E – w sumie może 20 osób łącznie w tych dwu, pustki. Przed nami trochę więcej kolarzy w A,B,C, ale widać linie startu. A za nami tłumy – w tym momencie przestałem myśleć o jeździe turystycznej – druga taka okazja może się nie powtórzyć. Przed startem połykam żela Borna – opakowanie jest nieużyteczne dla mnie w trasie, sprawdzam więc czy zadziała przed. Chyba tak, bo cały czas trzymam pozycje w peletonie, najpierw w rundzie honorowej, potem na trasie. <br /><br />Na pierwszym podjeździe mijam Palca, ten rewanżuje się na zjeździe. Kolejny podjazd i znów go wyprzedzam, wjeżdżamy w lessowe pola, kurzy się niemiłosiernie. Czasami ledwo co widać osobę jadącą tuż przede mną. Dobrze że nie założyłem soczewek – w kurzu od razu wtedy oczy bolą, bo on dostaje się wszędzie. Jedzie mi się dobrze aż w wąwozie nagle blokuje mi się przednie koło. Muszę stanąć, ciemna rynna, nie ma gdzie zejść na bok, co chwila ktoś mnie mija w pełnym pędzie. Powtarzam jak katarynka UWAGA! i patrzę co się stało – linka od hamulca weszła w tarczę. Jakim cudem nie wiem, ręką nie dałem rady wyciągnąć, użyłem kluczy – poszło łatwo i jadę dalej – szybki numerek na szczęście.<br /><br />Mimo to minęło mnie sporo osób które wcześniej pracowicie wyprzedzałem na podjazdach – m.in. Palec, którego znów dopadam w Kazimierzu na podjeździe. Noga podaje dalej, Palec zostaje po raz ostatni z tyłu, już do końca. Trasa jest szybka, dużo asfaltu, szutru, podjazdy symboliczne. W końcu opony pokazują co potrafią – na asfalcie pomykam jak na kolarzówce. To i gorąco to idealne warunki dla mnie – na bufetach się nie zatrzymuje (a te ponoć były kiepskie, brakowało wody), upał przeszkadza mi mniej niż innym. Odcinki po łąkach, po muldowych ścieżkach dają trochę po rękach, całe szczęście że są bo inaczej kolarzówka byłaby chyba najlepszym rowerem na ten wyścig.<br /><br />Tempo jest bardzo szybkie, w pewnym momencie zastanawiam się czy nie warto jechać tylko na 2 żelki, stwierdzam jednak że zjem 3, tylko trochę częściej. Chyba dobrze, bo jednak jechało się intensywnie. Na kolejnym asfalcie podczepiam się pod szybki pociąg – ktoś chyba gonił po złapaniu kapcia bo ciągnął jak dwa parowozy, zrobił się mały peletonik i kilometry padały jeden po drugim w niesamowitym tempie. Niestety, przy odbiciu na szuter jakiś idiota złapał skurcze i naciągał mięśnie. Idiota, bo zostawił rower na środku drogi w poprzek! Pierwszy w peletonie hamował delikatnie, kolejny bardziej, ja już musiałem dać mocno po heblach – szybki numerek, zarzuciło mi tył i gleba. <br /><br />Powiedziałem idiocie co o nim myślę, sprawdzam rower, wygląda OK, więc jadę dalej. Niestety, wypadłem z rytmu, a łańcuch zaczął tańczyć po kasecie. Na szczęście udało się go jako tako podregulować, ale ochota do ścigania się gdzieś odjechała. Usadowiłem się w aktualnej stawce i tak już jechałem aż do mety. A tu jeszcze zaczęli się maruderzy z Mini. Tym razem był to spory, 34 km dystans, całe szczęście że nie było najmniejszych problemów z wyprzedzaniem – grzecznie ustępowali drogi lub było miejsce. Na sam koniec jeszcze trasa była kiepsko oznaczona – ja zjechałem kilkaset metrów, ci co zawracali przede mną na pewno sporo więcej. Kolejny minus dla orgów – 2 metry taśmy załatwiłyby sprawę, a słyszałem że sporo osób tam się zgubiło – Palec błądził kilkanaście minut.<br /><br />Całe szczęście, że przynajmniej były tabliczki z odległością do mety – jechałem w ciemno, nie znałem trasy i tylko orientacyjną długość. Kończyłem w dziwnym stanie – niby nogi nie bolały, nie czułem zmęczenia mięśni, ale nie miałem woli jazdy. Nie potrafiłem się zmobilizować by przyspieszyć, a rezerwy chyba miałem. Dobrze że przede mną jechali niezłym tempem, więc przynajmniej nie traciłem. Na metę wpadało się z sporej górki po prostej, niezbyt bezpiecznie rozwiązanie. Już na finiszu spostrzegłem przede mną dziewczynę, wyprzedziłem ją o włos rzutem na taśmę – okazało się że była z Mini i chyba była mocno zdziwiona takim traktowaniem ;) – różnica prędkości pewnie przekroczyła 30 km/h.<br /><br />Na mecie w bufecie tylko woda i resztki jedzenia na ziemi. Trudno, idę do punktu medycznego. Ręka nie wygląda najgorzej, spore ale płytkie obtarcie, podobnie biodro. Gorzej z nadgarstkiem – ten boli, na szczęście nie puchnie. Spodnie porwane, brudne, więc dostaję opatrunek na biodro aż to wszystko przyschnie po jodynie. Potem odbieram reklamówkę z jak zwykle bogatymi gratisami (plecak, czapeczka, odblaski rowerowe) i przede wszystkim kuponem na posiłek – jak zwykle u Langa nie kolarski – golonka, karkówka lub kiełbasa. Porcje tym razem mniejsze niż w Szczawnie, ale moja była wystarczająca. Szukając Palca zobaczyłem wyniki – szok – 92 miejsce, gdyby nie incydent z hamulcem byłbym w ósmej dziesiątce – 20 miejsc wyżej dzieliły tylko dwie minuty. Najlepszy wynik procentowy ze wszystkich startów – 76%. Oj, warto było popełnić taki szybki numerek w Nałęczowie :)<br /><br />Potem czas zwolnił – odpoczynek w cieniu, piwko z sokiem, czekanie na losowanie nagród, dekoracje – bardzo przyjemna atmosfera pomaratonowa. Wielki plus dla orgów za atrakcje dla dzieci – dmuchany zamek do skakania, coś w rodzaju squasha, tylko że piłka na sznurku lata dookoła kija, malowanie twarzy i wiele innych. Gdyby nie nadgarstek, to pokręciłbym się trochę na rowerze po okolicy, ten niestety z każdym ruchem przypominał o sobie. Wyjazd też się opóźnił – Palec zaparkował na głazie, coś z podwozia mu częściowo odpadło i musiał to zdemontować do końca :)Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-9438296059518572582008-05-25T23:44:00.002+02:002008-06-03T22:08:28.833+02:00Deszczowy Dancing w SupraśluNiestety prognozy zmieniły się o 180 stopni i długi weekend na Podlasiu był deszczowy. Pierwszego dnia na 9 km czasówce nie robiło to wrażenia. Tylko mżyło, trasa krótka i w większości po asfaltowej ścieżce rowerowej – bułka z masłem. Na start poprowadził Grzesiek z Pawłem – dla nich to był debiut w maratonach. Zarejestrowaliśmy się, miałem startować pół godziny później – mimo wcześniejszych zapowiedzi nie zostałem zgłoszony. Ale i tak nazwiska były z takimi błędami że Paweł nie wystartował – nie raczyli bowiem wywoływać również wg numeru. Zawodnicy startowali co kilkadziesiąt sekund, więc czekał ponad godzinę na ponowną kolej.<br /><br />Trasa miała zostać skrócona do 8 km (mi wyszło 9,4 km), postanowiłem jechać szybko ale bez szaleństw. W połowie trasy mignęła mi z przodu sylwetka poprzedzającego zawodnika, powoli ją doganiałem, i przy znaku 500m do mety wyprzedziłem. Finisz był pod górkę, i w moim przypadku mocny bo 2 sekundy później kolega pokazał że łatwo wyprzedzić się nie da. Też musiałem przyspieszyć i pod górę mknąłem na przełożeniu na którym zwykle zjeżdżam :) Udało się, zarobiłem dzięki temu kilka sekund. Byłem co prawda w połowie stawki (53/106), ale nie dałem się żadnej dziewczynie :)<br /><br />W sobotę pogoda była podobna, deszczyk mżył raz mocniej, raz słabiej. Do nas dołączył Marek i razem stanęliśmy w sektorze. Na szczęście zdecydowałem się zdjąć kurtkę przed startem – nie była potrzebna i tylko przeszkadzałaby. Spodziewałem się więcej asfaltu na początku – ten zaś szybko się skończył, a leśne ścieżki okazały się przeważnie błotniste. Szutru było niewiele, ale nie jechało się źle, choć cały rower tańczył w błocie. Pierwszy bufet w świetnym miejscu, ale trochę za daleko. Ja nie skorzystałem, ale dla tych z tyłu to chyba półtorej godziny jazdy.<br /><br />Pierwsze podjazdy – nie było tłoku, do miejscowości Zasady podjechałem wszystko. Celowałem z czasem na sporo poniżej 3 godzin, i wtedy ujrzałem łąkę, a w oddali grupkę około 50 maratończyków. Nie spieszyłem się, powoli, po bagnisku podjechałem do mostku – zostało niewiele ponad 10 osób więc nie czekałem wiele. Ktoś przede mną o mało co nie wpadł do wody, strażacy którzy napinali liny robiące za barierki poradzili by iść lewą stroną. Potem było jeszcze kilka strumyczków, już bez mostków. Pierwszy za pomocą kęp trawy i roweru udało się przeskoczyć suchą stopą, w kolejnym rower schował całe przednie koło, i moją lewą nogę. Trudno, jeszcze była przeprawa po ogrodzeniu i piekielne bagna się skończyły. Na rowerze kupa błota, trawy, opony ważą chyba ze 2 kg każda – pomyślałem, najgorsze za mną. Zwłaszcza że gromadka dzieci dopingowała z ujmującą kartką z napisem „Kibicujemy wam” :)<br /><br />Myliłem się. Kolejne kilometry przyniosły dużo krótkich, stromych, interwałowych podjazdów, odbierających motywację i siłę do dalszej jazdy. Znów taniec na oponach, Dancing Ralphy pokazały że takie warunki nie dla nich. Choć błota nie było dużo, i lepsze opony przy nieco lepszej technice pozwoliłyby wszystko przejechać, gdyby noga podawała. Ja potraktowałem to jako wymówkę, i podchodziłem z czystym sumieniem. Na jednym, na szczęście mało stromym zjeździe taniec przeszedł w poślizg i wylądowałem głową idealnie prostopadle w zbocze wąwoziku. Kolega który jechał za mną powiedział że wyglądało to bardzo efektownie i groźnie, na szczęście nie jechałem szybko i większość upadku zamortyzowałem ręką. Kask tylko głębiej osadził mi się na czole i pojechałem dalej.<br /><br />Jadłem wg planowanego czasu jazdy max 3h, całe szczęście na drugim bufecie postanowiłem porwać batonik na wszelki wypadek. Przydał się idealnie, inaczej musiałbym sięgać do plecaka, a smakował wyśmienicie przyprawiony podlaskim błotem. Po upadku obie ręce miałem ubłocone, całe szczęście że deszczyk po jakimś czasie pozwolił zmyć to wszystko z kierownicy. Od Zasad jechałem już tylko by dojechać, na przetrwanie – ale tak jak większość, bo może 2-3 osoby mnie wyprzedziły, ja niewiele więcej, i to głównie po defektach. Nie było znaku 5 km do mety, ale obstawa trasy podała w pewnym momencie że tylko 2 km zostało – trochę przyspieszyłem, ale w stylu żółwia raczej. Nie miałem siły by finiszować na blacie, choć wynik nie był zły – niecałe 3:14 h, i 71% zwycięzcy.<br /><br />Na mecie okazało się że nie działa mi chip – już na matach kontrolnych nie piskał. Sprawdziłem, jest, na szczęście sędziowie rejestrowali również wizualnie i byłem w wynikach. Nie chciało mi się go demontować do kontroli, skorzystałem z bufetu, załapałem się jeszcze na wodnisty makaron – na szczęście jestem wszystkożerny i nie przeszkadzała mi mierna jakość „dania”. Okazało się że firma cateringowa wystawiła orgów do wiatru i musieli coś organizować prawie w ostatniej chwili.<br /><br />Grzesiek przyjechał szybciej niż się spodziewałem, i o wiele w lepszym humorze. W takich warunkach jego turystyczny rower ledwo co dojechał, tak jak i Pawła, ale obaj połknęli bakcyla, i stawią się też w Lublinie może już na nowym sprzęcie. Mój też był ubłocony, ale spisywał się dzielnie do końca – nie chciałem myć go w jeziorze – gdzieś w okolicy miał być Karcher, ale musiałem się zadowolić zwykłym kranem. Niestety nie umyłem butów i okazało się że nie mogę zdjąć jednego już przy aucie. Na szczęście niedaleko była kałuża i po kilkukrotnym przemyciu zapięcia w końcu puścił. <br /><br />Start w niedziele odpuściłem, i okazało się że wyszło mi to na dobre. Już w poniedziałek jadąc do pracy okazało się że lewy bark nie jest w pełni formy. Rekreacyjny dojazd do pracy wytrzymał, ale w terenie byłoby gorzej. To pewnie przy tej wywrotce go nadciągnąłem.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-36441044402398240232008-05-12T23:09:00.000+02:002008-05-15T23:11:12.537+02:00Oczko w WarszawiePo dwóch górskich maratonach, z jednej strony forma wzrosła, z drugiej atrakcyjność płaskiego, piaszczystego ścigania po Kampinosie zmalała – na tyle że przystępowałem do startu mocno niewyspany i na pewno nie wg zaleceń przygotowań przed startem ;) Nie sprawdziłem nawet jak najlepiej dojechać autobusem na WAT, a że przesiadka się opóźniła dotarłem na miejsce tuż przed 11. Na szczęście do sektora nie było kolejki – skorzystałem więc z tego dobrodziejstwa bez problemu. A z tyłu jeszcze cała masa uczestników – w sumie maraton ukończyło ponad 1 tys. Uczestników, a startowało ponad 1200 ludzi.<br /><br />To oznaczało korki, zwłaszcza na początku trasy – dlatego nawet 6 sektor był zbawie-niem. Pierwsze kilometry po asfalcie i szutrze troszkę rozciągnęły stawkę, ale ja nie lubię i też nie za bardzo mogę „dać do pieca” by jak najmniej się do korków załapać – trochę sprinterów mnie wyprzedziło. W lesie trochę się blokowało, nawet na kałużach, ale w sumie nie było źle – jechało się niezłym tempem, a że miejsc do wyprzedzania nie było zbyt wiele, więc pierw-szą połowę zawodów przejechałem spokojnie. Myślałem nad tytułem relacji – ten zawsze wybieram na trasie – w końcu stwierdziłem że 21 start trzeba jakoś uczcić :) <br /><br />Błota, mino deszczu i zapowiedzi praktycznie nie było, piasek mokry i przejezdny, ko-rzenie przereklamowane, wzniesienia, zaraz – jakieś wzniesienia? Pogoda przepiękna – jecha-ło się sympatycznie. Zastanawiałem się nawet nad Giga, ale nie znalazłem motywacji, dodat-kowo obiecałem jak najwcześniej wrócić do domu. Na rozjeździe pojechałem więc na Mega, ale by uspokoić sumienie, przyspieszyłem. Trochę się rozluźniło, więc można było wyprze-dzać, zwłaszcza że „noga podawała”. W końcu znalazło się i błoto, drzewa na trasie, ale w sumie była to przyjemna odmiana. Nawet przejechałem jeden strumyczek i delikatnie się za-moczyłem :), kolejka pieszych przed resztą przeszkód pozwalała się również pieszo ominąć suchą nogą.<br /><br />Niestety, podczas jednego z wyprzedzeń pojechałem mniej uczęszczaną ścieżką i za-kończyło się to atakiem sporej gałęzi najpierw na mój piszczel, potem na przednią przerzutkę i dopiero na koniec obręcz ze szprychami złamały atak. Całe szczęście że przestałem pedało-wać i straty polegały tylko na ocieraniu się łańcucha na blacie o przerzutkę. Na asfalcie ma-netką mogłem to korygować, w terenie starałem się ignorować. Ok. 12 km przed metą załapa-łem się na „pociąg”, jako czwarty wagonik. Jechało się raźniej no i trochę szybciej, ale jakoś kilka km przed metą pociąg zwolnił więc pognałem do przodu już sam. Okolica wskazywała na bliskość mety, noga dalej podawała, i zawodników coraz więcej było do wyprzedzenia – niestety fajny podjazd był zakorkowany i trzeba było iść :(<br /><br />Na sam koniec zaliczyłem najlepszy z moich finiszów – na stadionie nie było żadnych udziwnień jak w Karpaczu i można się było rozpędzić – minąłem tam 9 zawodników (poli-czyłem oczywiście dopiero w wynikach) niestety na dwójkę przed sobą nie starczyło czasu i przełożeń w rowerze (ta sytuacja na płaskim po raz pierwszy) – niestety zbyt leniłem się w pierwszej połowie. <br /><br />Szkoda, że nie mogłem zostać dłużej na WAT-ie – lubie tę pomaratonową atmosfere to-talnego odpoczynku, rower też nie wymagał mycia, niestety na makaron się nie załapałem, a szkoda, bo był wybór i pachniał przepysznie mimo małych porcji. A wynik mnie zaskoczył – nie dość że nie dałem się zdublować Gigowcom, to uzyskałem najlepszy % wynik w historii moich startów – z jednej strony szkoda więc wolniejszej pierwszej części, z drugiej nie wiem czy utrzymałbym szybsze tempo przez cały wyścig.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-56109847425990456812008-05-03T23:04:00.000+02:002008-05-15T23:09:04.064+02:00Długi górski weekend cz.2 - Szczawno2 maja jest dzień przerwy – jedziemy do Szczawna na rejestrację robiąc skok w bok do Czech na piwo :) U Langa gadżety bogatsze – czapeczka i koszulka polo, bidon i parę innych – w porównaniu do GG czy Mazovii to full-wypas. Ale w końcu nie po to się startuję. Okazało się też, że pasują chipy z Mazovii – ale niestety nie mieliśmy ich przy sobie. Po rejestracji czekamy godzinę na spaghetti – kucharz nie nadawał się do niczego i przyjechał nowy. Typowa polska przypadłość ponoć :) ale przynajmniej kluchy były dobre :) Na koniec jeszcze szukaliśmy dętki po sklepach – wziąłem na wszelki wypadek dwie – całe szczęście , bo jak zajrzeliśmy po powrocie do rowerów, to tym razem z przodu flak. Kolejna wymiana dętki – ta tym razem pasuje do obręczy – widać inna metodologia dmuchania :)<br /><br />Rano wcześniejsze śniadanie i jedziemy na start. Przebieramy się w aucie – chcąc dopompować opony odkręcam z przodu od razu cały wentyl – na szczęście spokojne wkręcił się na miejsce z powrotem :) bo już miałem przed oczami kolejna wymianę. Za to okazuje się że z tyłu na hamulcach zrobiły się rowki i nie zawsze puszczają obręcz. Trudno – do startu już niewiele, da się z tym żyć. <br /><br />Jak to w Szczawnie, jest pętla honorowa na wzgórze Giedymina – okazało się że jednak nie mam świeżości i czułem w nogach Karpacz. Ale jakoś dawało radę – było tylko mokro – całą noc padał deszcz. Nie są to ulubione warunki dla moich opon, które mają wtedy wiele mówiącą ksywę „Dancing Ralph” :) Okazało się – w pełni zasłużenie. W ogóle nie kontrolowałem toru jazdy, z Chełmca profilaktycznie schodziłem, zaliczyłem też kilka upadków w błotnych koleinach – na szczęście niegroźnych. Błoto spowodowało, że było dużo trudniej niż w Karpaczu.<br /><br />A podjazd na Chełmiec był rewelacyjny – trasa została poprowadzona zupełnie inaczej, klucząc i schodząc często z drogi – malowniczy był zwłaszcza fragment gdzie widziało się zjeżdżających już w dół. Niestety przede mną ktoś źle pojechał i musiałem się wracać niecały kilometr z kilkoma innymi pechowcami – instynkt stadny zadziałał. Na jednym ze zjazdów zaś zakleszczył mi się też łańcuch między kasetą a szprychami – niby człowiek wie że trzeba przed zjazdem ustawić biegi, no ale teraz wiem już lepiej :)<br /><br />Trasa miała być stosunkowo krótka – 46 km i dwa główne podjazdy – o ile ten na Chełmiec dłużył się niesamowicie, to miałem wrażenie że na Mniszka nie wjeżdżaliśmy – a na pewno nie do końca. W zamian za to mordercza była końcówka – kombinacja kocich łbów i błotka była bardzo nieprzyjemna – niby płasko a jechało się jak pod górę. W Szczawnie ostatnie kilometry to już sama przyjemność – wykrzesałem ostatki sił dopingowany przez kibiców :)<br /><br />Na mecie czekało już dwu Piotrków, Daniel też szybko dojechał – a na bufecie niestandardowo do wyboru golonka i karkówka w ilości takiej że nie trzeba było już iść na obiad – kolejny plus dla Langa. Zdałem chipa, umyliśmy rowery i trzeba już było się zbierać do Warszawy...Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-88783380868763213082008-05-03T23:00:00.000+02:002009-04-15T22:45:15.884+02:00Długi górski weekend cz.1 - KarpaczPo kilku przymiarkach ustalił się 4-osobowy skład – oprócz mnie jeszcze Palec, Wilq i Daniel, który we wtorek 29 maja załadował się do nowego vana. Grand Voyager to rewelacyjne auto – 4 rowery wraz ze sporymi bagażami załadowały się bez problemu po położeniu 3 rzędu siedzeń, dla nas pozostało z przodu równie dużo miejsca. Do Karpacza dotarliśmy po północy, następnego dnia rano Piotrki wybrały się w góry rowerami, a ja z Danielem pieszo - spotkaliśmy się potem na szlaku, co zaowocowało kilkoma rowerowymi filmikami. <br /><br />Po południu rejestracja – okazało się że od tego roku u GG chipy są wtopione w nr startowy – fajna sprawa, a europejski system identyfikacji pozwolił na robienie profesjonalnych zdjęć od razu identyfikowanych wg chipa przez specjalizowaną firmę. Wieczorem po maratonie można było sobie obejrzeć kilkanaście ikonek własnych zdjęć, a jeśli się spodobały – zakupić za jedyne 40 zł :) Po zarejestrowaniu zaplanowaliśmy obiad w Harrachovie, gdzie przebywała kolejna część naszej ekipy. Czeskie piwo i knedliki wspaniale się komponują :) Wracając zajrzeliśmy jeszcze na herbatkę do Magdy z Poznania – pracuje od niedawna i to jej pierwszy sezon rowerowy w Schenkerze.<br /><br />Rano padało i było stosunkowo zimno :( Okazało się niestety że bluzę z długim rękawem zostawiłem w biurze i zamiast na cebulkę musiałem postawić na system 0-1 czyli polar. Nie było jednak źle – przed startem przestało padać, a jeszcze przed metą wyszło słońce. Strat prowadził ponad 5 km pod górę asfaltem – pozwoliło to rozciągnąć i ustawić stawkę. O dziwo, pod koniec podjazdu zobaczyłem i nawet wyprzedziłem Palca. Szybko mi się zrewanżował na zjeździe, więc pognałem za nim – niestety nie głównym torem jazdy co zakończyło się złapaniem snake’a tuż przed asfaltem :( <br /><br />Wyciągnąłem więc dętkę, a tu zagwozdka – jest dłuższa o ponad 10 cm od obręczy. Ki diabeł – mam dętkę 28”? Wożę ją w plecaku już drugi rok, więc wszystko możliwe – ale sprawdzam – pisze na niej jak byk 26”. Nie mam wyjścia – zakładam – też po raz pierwszy od 2 lat, więc nie idzie mi to zbyt sprawnie – dobrze że przynajmniej zakładanie tylnego koła przećwiczone. Wsiadam na rower po ponad 20 minutach – nikogo na trasie. Doganiam parę gdzie ona ma już widocznie dosyć, potem kolejną parę, potem dojeżdżam na bufet razem z orgiem na quadzie, który mówi że z tyłu jeszcze 4 osoby. Znaczy się – byłem na samiutkim końcu. Stwierdzam więc że koniec ścigania, oszczędzam siły na Szczawno. Żele i batony energetyczne lądują w plecaku by nie kusiły, zajadam się bananami i morelami na bufecie i jadę dalej. <br /><br />Słynny już śnieg na Dwu Mostach trochę przejeżdżony i zdecydowanie przereklamowany, ale poza tym trasa łatwa i raczej sucha – zastanawiam się czy dam radę kogoś wyprzedzić z drużyny. Postanawiam nie kalkulować tylko nie przekraczać tętna 175. Na podjazdach nie zawsze się udaje, ale w końcu na zjeździe widzę Magdę leżącą w objęciach pedałów SPD – pytam się czy wszystko OK. i po potwierdzeniu jadę dalej. Potem mijam Mariusza, chłopaków z Poznania, w końcu Daniela – nie jest jednak tak źle ze mną. Jednak podjazd w Miłkowie weryfikuje tą tezę – poddaję się i przy końcu asfaltu resztę pokonuję z buta. Na przedostatnim podjeździe już w Karpaczu mijam Krystiana, potem jeszcze gubię trasę razem z kilkoma osobami – ale tylko na moment, szybko się znajduje. <br /><br />Na metę jest pod górę, ale jej bliskość dodaje sił. Jest stadion, wrzucam blat i przyspieszam ... prosto w barierkę. Hamulec, i zatrzymuję się 30 cm przed nią – ktoś postanowił uatrakcyjnić finisz prowadząc go po stoku nad bieżnią stadionu, a wcześniej 2-metrową chopką. Wsiadam na rower ale nie ruszam – oczywiście mam prawie najtwardsze przełożenia – ręcznie redukuje, chopkę schodzę, po stoku jadę jak na hulajnodze – całą radość finiszu szlag trafił.<br /> <br />Odpoczynek, jedzenie, picie – na kwatery jest 4km pod górkę, więc postanawiam zostać jeszcze na loterii - niestety nikt od nas nic nie wylosował. Wlokę się pod górę, szybki prysznic bo chłopaki zebrali się pół godziny wcześniej i jedziemy na kolację.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-48994103042392428012008-04-15T23:10:00.001+02:002008-04-15T23:13:11.235+02:00Otwock – Reaktywacja!Przed maratonem wszystko szło nie tak. Wystarczy powiedzieć że mimo nastawionego budzika na 7 rano obudziłem się o 8:35. Panika i szybki telefon do kolegi który miał po mnie przyjechać by był choć 10 minut później. Pośpieszne śniadanie, pakowanie i wybiegam z rowerem trochę po 9:10. W samochodzie wymieniam baterie od licznika – jeszcze w środę działał. Na szczęście pamiętałem prawidłową wartość obwodu koła i miałem właściwe odczyty na trasie :)<br />No cóż – przyjąłem to za dobrą wróżbę i postanowiłem jechać turystycznie – bez bukłaka w plecaku, soczewek, w zwykłych okularach. Na bufetach grzecznie zatrzymać się na żarełko i picie, nie przemęczać, podziwiać widoki. Na miejscu rejestracja podtrzymała postanowienia – stałem prawie godzinę – między innymi dzięki burakowi, który nie dość że stanął cwaniacko przy innej literce, to nie miał pojęcia co jest grane – chciał zeszłoroczny numer nie zaglądając do netu i nie wypełniając kartki – Polak potrafi! Mnie załatwili szybko, ale numerki na sobie i rowerze zainstalowałem dopiero 5 minut przed 11. <br />Na starcie ustawiłem się prawie na końcu, pogoda była zdradliwa więc miałem bluzę. I gdy 10 po 11 miałem ją chować do plecaka – start. Trudno – zdejmę na bufecie – ale i tak dobre 3 minuty upłynęły zanim koniec się ruszył, na początku metodą na hulajnogę bo tłok się nie rozładował. Wilq od razu znalazł jakąś lukę i zniknął z przodu, ja zgodnie z turystycznym założeniem nie chciałem się przemęczać – po minucie jednak atmosfera wyścigu się udzieliła i zacząłem przesuwać się do przodu. <br />Na początku było szeroko, potem trasa przeważnie miała dwa twarde ślady z piachem pomiędzy. Po pewnym czasie stwierdziłem, że wyprzedzam bardziej głową niż nogami. Uważam że technicznie kiepsko u mnie z jazdą, ale dookoła ludzie radzili sobie jeszcze gorzej. Dodatkowo schodzenie z roweru bez zjechania na bok, jazda równoległa z tą samą prędkością – nie każdy jest Kajzerem i może wyprzedzać po piachu środkiem. Kilkanaście km jechałem z zawodnikiem Cyklozy – wyprzedzaliśmy jednym tempem i zauważyłem że jak byśmy nie wyprzedzali, czy ja lepiej w danym momencie czy też on – i tak co kilka minut lądowaliśmy razem za większą grupą na single-tracku. <br />Spodziewałem się że będzie bardziej mokro, ale poza sporadycznymi mokrymi miejscami było w sam raz. Kto chciał, mógł się utaplać jak świnia, dało się też przejechać o suchym bucie. Szybko zrobiło mi się gorąco i jeszcze przed pierwszym bufetem zdjąłem bluzę – w między czasie wyprzedziło mnie kilkudziesięciu zawodników – ponownie mijałem min Ole z Cyclistów – szacunek za taką jazdę! Bufet z założenia zatrzymałem się – a można było przejechać i dostać wszystko co potrzeba – na przestrzeni kilkuset metrów 3 grupy osób podających picie, batony i banany – ideał. Kolejne już jechałem oczywiście :)<br />Mijając rozjazd na Giga nawet pomyślałem czy by tam nie skręcić – ale profilaktycznie pojechałem prosto i to była dobra decyzja. Po 45 km zacząłem lekko czuć plecy, po 55 km zacząłem czuć że paliwo się kończy. W tym momencie minąłem Wilqa i to dodało mi trochę sił – ale ostatnie 3 km przejechałem już tylko by dojechać – finisz na stadionie 25 km/h świadczy o tym dobitnie :) Trochę czułem kolano, ale ono i tak bardziej bolało mnie ... w sobotę, gdy się pakowałem na maraton. Chyba zamiast do ortopedy pora na wizytę u ... psychologa.<br />Na mecie od razu bufet, ciasto, banany, picie – tuż za mną przyjechał Wilq i razem czekaliśmy na resztę zespołu – a trochę to trwało ;) Potem kluchy, czyli parodia spaghetti, mycie roweru, zespół się rozjechał a ja o włos nie załapałem się na rozdanie nagród – niby losowanie ale uczestników zostało chyba tyle samo co fantów. W wynikach najpierw słabe miejsce – ponad 300, ale potem okazało się że było ponad 1200 startujących, z czego 850 na Mega – szok – sądziłem że będzie max. 800 w sumie.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-19845924674483593672008-02-27T22:30:00.001+01:002008-04-02T22:40:11.397+02:00Mądry Polak po szkodzie, ale nie w Pekao ... cz. 2Nie sądziłem, że Pekao będzie w stanie zaskoczyć mnie bardziej, ale jednak! 22.02 o 18 zaczęła się konwersja mojego konta. 25.02 o godz. 18 odebrałem PIN dostępowy do internetu - wysłany na początku miesiąca wg konsultanta, czyli dopiero 15.02. Cały dzień nie miałem dostępu do rachunku - a był to dzień kluczowy, ponieważ spłaty karty (przelew zdefiniowany wcześniej jeszcze w BPH). Patrzę - przelew nie poszedł, mimo że środki były. Na infolinie dodzwonić się nie sposób, wysłałem wiec prośbę o kontakt. <br />Dziś rano zadzwonił konsultant i powiedział, że przelew nie poszedł, bo ... Pekao ustawiło standardowe limity bezpieczeństwa przelewów! Mam od tygodnia ustawiony przelew na X zł, podobne co miesiąc, a oni mi transferują konto z 2x mniejszym limitem! I nie można go zmienić od razu - mimo kodów wysyłanych SMSem jeszcze konsultant musi oddzwonić! A ja dalej mając środki nie mogę spłacić karty! Czegoś takiego Mrożek by nie wymyślił ...Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7886673460166119616.post-34841963105634749792008-02-21T22:24:00.000+01:002008-04-02T22:38:48.158+02:00Mądry Polak po szkodzie, ale nie w Pekao ...Miesiąc temu czytałem, jak Pekao blokowało karty migrowanych klientów BPH. Pomyślałem - jak to dobrze, że ja będę później - nauczą się na błędach. A jednak - nie! <br />Mój listonosz awiza zostawia jak mu się podoba - dostając od razu ponowne, odebrałem 13.02 kartę Pekao z informacja, że 18.02 zostanie zablokowana ta z BPH. Niestety, nie mogłem jej aktywować, bo nie dostałem PINu. 14.02 zadzwoniłem do Pekao - konsultant po kilku minutach powiedział ze się zorientuje i oddzwoni. <br />18.02 moja karta została zablokowana, 19.02 nie doczekałem się na oddzwonienie i zadzwoniłem raz jeszcze - okazało się ze PIN wysłano ponownie 18.02. Jest 21.02 - juz 4 dzień nie mam dostępu do pieniędzy, nie wiem kiedy dostane PIN. Mam tylko zablokowaną kartę kredytowa, której nie można odblokować ... <br />Ze spłaceniem jej tez powstał problem - zawsze robiłem to poprzez internet naciskając jeden przycisk. Teraz jednak w systemie ... nie mam już karty. Jej rachunek jeszcze znajdę w historii przelewów - ale po kwotę będę musiał ... już osobiście udać się do banku! Korzystając z internetu papierowe wyciągi traktuje niszczarką jako niepotrzebne, telefonicznie takich informacji nie udzielają... A termin spłaty jak na złość - pierwszy dzień po przenosinach. Szkoda tylko, że razem z kartą nie zniknął mój kredyt hipoteczny - tu akurat bank dba o klienta :) Czy to tak trudno blokować starą kartę dopiero w momencie aktywacji nowej?Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17142581762985937694noreply@blogger.com1